Widać, że jeśli komentariat w ogóle zajmuje się wyborami lokalnymi, to głównie pod kątem ich znaczenia dla partyjnej polityki krajowej. Czyli która z partii którą może ograć i na ile w sejmikach albo w wielkich miastach. I jak to wpłynie na krajową scenę polityczną oraz generalny układ sił. O kwestiach samorządowych słychać mało, poza głosami „samorządowców”, że czegoś tam chcą i im się od rządu należy, generalnie słusznie, choć nie do końca. Lista problemów samorządowych, nie tylko finansowych, jest całkiem długa i są to wyzwania podstawowe. Poczynając choćby od głównego pytania dla kogo jest samorząd, zakładając, że nie jest dla władzy lokalnej ani centralnej…
Ruchy miejskie od 2010 r. kilkukrotnie angażowały się w wybory lokalne, w ponad dwudziestu miastach. Z różnym powodzeniem: od sukcesu czyli przejęcia władzy (Gorzów, Dąbrowa Górnicza, Łomianki), przez dobicie się do współudziału we władzy (Poznań, Sopot, Warszawa) lub znalezienie się w miejskiej radzie jako opozycja (Ostróda, Toruń, Świdnica, Zielona Góra), po lepszy (nawet poparcie dwucyfrowe np. w Koninie) lub gorszy wynik, ale bez uzyskania mandatów. Akcja wyborcza ruchów miejskich była ogólnopolsko skoordynowana – w 2014 bardziej a mniej w 2018. W 2024 na taką koordynację się nie zanosi, z przyczyn różnych, wewnętrznych i zewnętrznych.
Duopol i władzy monopol
Tu i teraz chodzi o zwrócenie uwagi na sytuacje w części dużych miast, które mają znaczenie dla strategii „ruchomiejskich” komitetów wyborczych, i reform samorządu. Układ sił politycznych ma w nich charakter dupolu[1], czyli bezwzględnej dominacji w organie stanowiącym (radzie) dwóch sił przy braku lub marginalizacji pozostałych. Wtedy rządzi niepodzielnie ta mająca przewagę – bezwzględną większość mandatów, co tworzy monopol władzy. Wyrazista pod tym względem jest sytuacja w Warszawie, co opisało stow. Miasto Jest Nasze (MJN) na Facebooku (19 stycznia br.). Jednak stolica to nie wyjątek, podobnie jest w innych większych miastach. To między innymi Poznań, Białystok, Łódź, Bydgoszcz, Gniezno, Lublin, Kraków, Piła, Opole (?)[2], Koszalin, Wałbrzych, Radom, Jelenia Góra.
Dominujący duopol tworzą w nich kluby radnych dwóch partii lub jednej partii plus klub prezydenta. Jeśli w radzie są inne reprezentacje mieszkańców, to zbyt małe by podważyć pozycję monopolisty. MJN formułuje kardynalny zarzut wobec procedur i przepisów wyborczych, które sprzyjają takim sytuacjom jak w Warszawie – sprzeczności z wartościami i standardami demokracji.
Duopol PO/PiS oznacza, że ok. 30% aktywnych wyborców nie ma w ogóle reprezentacji w radzie miasta. Obie partie uzyskały w wyborach 2018 r. blisko 70% głosów, ale mają 59 mandatów w 60 osobowej radzie (tj. ponad 98%)! W wyborach startowały 22 komitety. Miastem niepodzielnie rządzi więc ekipa wybrana przez dominującą… mniejszość, przez 44% głosujących (i 28,6% ogółu uprawnionych).
Jest też zjawisko niedoreprezentacji, druga strona nadreprezentacji – kiedy kandydaci komitetu uzyskują nieproporcjonalnie mniej mandatów niż poziom uzyskanego poparcia. W Warszawie Lewicy przypadł jeden mandat (1,67% z 60) przy poparciu niemal 3,5 krotnie wyższym – 5,73%! Można więc określić poziom wykluczenia z reprezentacji politycznej w Warszawie na ok. 34% aktywnych wyborców!
W przywołanych miastach odsetek wykluczonych z reprezentacji jest niższy, ale też dwucyfrowy. W Poznaniu to 12,2% ale przy nadreprezentacji PO: poparcie ok. 47% i 21 mandatów w 34 osobowej radzie (ok. 62%). Lewica i Prawo do Miasta (łącznie mają 4 mandaty) uzyskały ok. 19% poparcia, co proporcjonalnie dałoby 6-7 mandatów. Uwzględniając to wykluczenie z reprezentacji to ponad 18%[3]. W Białymstoku poziom wykluczenia z reprezentacji to ponad 20% -- radą rządzi PO (57% mandatów czyli 16 na 28, przy poparciu wyborców na poziomie 42%) w towarzystwie wyłącznie radnych PiS jako opozycji. W Łodzi dominacja klubu miłośników prezydent Zdanowskiej przytłacza: 80% mandatów w 32 osobowej radzie przy poparciu wyborców ok. 62%. Uwzględniając niedoreprezentację wyborców PiS wykluczenie sięga 17,5%. W Bydgoszczy poziom wykluczenia z reprezentacji to ponad 14%, przy bezwzględnej większości PO w radzie miasta. W Lublinie to blisko 10%, przy duopolu zdominowanym przez klub prezydenta Żuka (61% mandatów w radzie). W Krakowie to blisko 17%, a dominuje klub prezydenta Majchrowskiego (23 mandaty na 43) plus PiS i klub Gibały. W Radomiu to ok. 24%, rządzi PiS mając 16 na 28 mandatów (57%) czyli niemal 20 pkt. proc więcej niż poparcie w wyborach… Itd.
Dlaczego tak i po co?
Wiele miast ma bardziej zrównoważony układ sił politycznych we władzy stanowiącej (radzie). W miastach dużych są to kluby partii dominujących plus klub prezydencki albo kluby trzech partii – PO, PiS i Lewica. W mniejszych układ sił jest często jeszcze bardziej rozproszony, ponieważ liczniejsze są w nich lokalne komitety. Tak czy owak – duopol, faktycznie działający jako monopol władzy, często przez kilka kadencji[4], jest możliwy dzięki obowiązywania określonych przepisów, owocujących utrwalonymi praktykami, z istotnymi destrukcyjnymi konsekwencjami dla miejskiej demokracji.
Podstawową jest uwiąd demokratycznych praktyk i standardów. Duopol, w praktyce niepodzielnie rządzący monopol nie potrzebuje debaty publicznej. Debaty realnej, której wynik nie jest z góry ustalony a uczestnicy mają na niego sprawczy wpływ.
Nie trzeba żadnych koalicji, sojuszy, układania się, żmudnych negocjacji, kompromisów, diagnoz i badań potrzeb oraz problemów itd. Na forum rady nie RADZI się nad decyzjami, ale odprawia rytuał, który ma pokazać, że dzieje się demokracja. A to zasłona dla quasi-autokratycznych rządów – decyzja bywa podjęta przed „debatą”. Dyktuje ją rządząca partia albo tzw. „włodarz”, zależy od układu. Radni dominującego klubu nie tworzą grupy trzymającej władzę, oni zaklepują „słuszne” decyzje.
Tę grupę tworzy wąska ekipa – wg obserwacji to „włodarz” (prezydent, burmistrz), jakiś wice-włodarz, sekretarz miasta i/lub skarbnik, lokalny szef partii rządzącej, przewodniczący rady, szef dominującego klubu radnych, czasem przewodniczący komisji w radzie. Plus lokalne wariacje na temat. Siłą rzeczy partycypacja mieszkańców w zarządzaniu miastem, w postaci referendum, panelu czy budżetu obywatelskiego, inicjatywy uchwałodawczej mieszkańców, konsultacji społecznych lub komisji dialogu obywatelskiego itd. to tylko kwiatek do kożucha władzy, najczęściej przyschnięty.
Formalno-prawne mechanizmy kreujące taką rzeczywistość są rozpoznane, wspomina o nich też MJN. Wcześniej KRM wypunktował niezbędne zmiany w tym zakresie w manifeście Samorządność 2.0 (pkty 4-7). To m.in. zniesienie gwałcącej reprezentatywność reguły D’Hondta przydzielania mandatów (proponujemy regułę Sainte Lague’a, sprzyjającą proporcjonalności); powiększenie okręgów wyborczych, bo małe służą silnym komitetom (minimum to 5 mandatów i są powszechne); obniżenie progów wyborczych, choć w praktyce nawet kilkanaście procent poparcia może nie wystarczyć by wejść do rady (np. w Koninie blisko 11% nie starczyło); przywileje partyjnych komitetów wyborczych – powinny być zrównane w prawach z obywatelskimi; kampanie wyborcze „na bogato” (całe miasto w wielkoformatowych billboardach…) – postulujemy radykalne ograniczenia; obowiązek kandydata na włodarza wystawiania swojej drużyny do rady miasta, co uzależnia radnych od niego itd.
Skąd takie obowiązujące regulacje, jak się wydaje – nieprzypadkowe? Standardowa argumentacja przeciw szerokiej reprezentacji w ciałach przedstawicielskich (na różnych szczeblach władzy) ma charakter technokratyczny – im większa w nich różnorodność, tym trudniej rządzić. Bardzo charakterystyczna jest tu retoryka prezydenta Poznania Jacka Jaśkowiaka krytykująca ruchy miejskie, przywiązane do demokratycznych standardów i procedur –że są jak Indianie debatujący bez końca w swoim wigwamie… A potrzebne są szybkie decyzje!!! Czyli – im mniej demokracji tym lepiej się rządzi!
I tu jest pies pogrzebany: władza woli rozwiązania pro-autokratyczne wbrew wartościom i standardom demokratycznym w imię rzekomej sprawności! Ja jednak sądzę, że jest odwrotnie: elitom samorządowej władzy całkiem podobają się praktyki autorytarne, zwłaszcza po 3-5 (i więcej) kadencjach na stolcu, a uzasadnienie sprawnością rządzenia to jedynie alibi, dymna zasłona. Zabetonowana kacykoza nie może nie doceniać swojego uprzywilejowanego położenia.
Jest dość łatwo wyliczyć, że gdyby w Warszawie te 34 procent wykluczonych z reprezentacji w radzie miasta uzyskało mandaty (proporcjonalnie to ok. dwadziestu, realnie – kilkanaście) to niepodzielne rządy klubu PO nie byłyby możliwe – duopol upadłby i rada musiałaby stać się przestrzenią demokratycznej debaty i kooperacji. Podobnie jest w Poznaniu, tylko bardziej, bo wystarczyłyby 2-3 mandaty w ramach wkluczenia wyłączonych, by duopol się skończył. W innych przywołanych miastach jest mniej więcej podobnie. Pokazuje to też, że przewaga dominującej mniejszości często "wisi" na pojedynczych mandatach, jest niewielka, co w ogóle nie uzasadnia dośc powszechnego sobiepaństwa pt. "samorząd to my"...
* * * * * * *
Co z tego wynika dla ruchów miejskich i szerzej – wyborczych inicjatyw obywatelskich? Demokracja miejska potrzebuje złamania duopolu, więc nie można go wzmacniać przyłączając się do sił go tworzących. Odwrotnie – należy starać się łączyć siły z progresywnymi, niezależnymi podmiotami, by kreować trzecią siłę, mogącą zneutralizować niepodzielną władzę towarzystwa, najczęściej zasiedziałego od kilku kadencji. W Poznaniu[5] i w Warszawie[6] na to się już zanosi, powodzenia!
[1] https://wiadomosci.dziennik.pl/polityka/artykuly/8430543,antoni-dudek-piotr-zaremba-andrzej-zybertowicz-pawel-spiewak-polityka-pis-po.html
[2] Znak zapytania sugeruje pewną odmienność sytuacji lokalnej od ogólnej prawidłowości.
[3] Warto dodać, że środowisko obecnej PO personalnie rządzi miastem „od zawsze”, praktycznie od upadku PRL-u.
[4] Żeby wygrywać kolejne wybory trzeba je wygrać pierwszy raz… Możesz o tym tu poczytać.
[5] https://poznan.wyborcza.pl/poznan/7,36001,30627495,poznan-zaslynal-z-ruchow-miejskich-teraz-ich-dzialacze-maja.html
[6] https://tvn24.pl/tvnwarszawa/srodmiescie/wybory-samorzadowe-2024-lewica-razem-i-miasto-jest-nasze-lacza-sily-st7747040