Wejście do Centrum Kultury oznaczone ukraińskimi barwami i plakatami po ukraińsku. Za drzwiami: punkt informacyjny. Fot. Marcin Skrzypek
Marcin Skrzypek

Forum Kultury Przestrzeni w Ośrodku "Brama Grodzka - Teatr NN"

Absolwent anglistyki UMCS. Muzyk Orkiestry św. Mikołaja i Odpustu Zupełnego. Koordynator Forum Kultury Przestrzeni w Ośrodku „Brama Grodzka – Teatr NN”. Autor „Atlasu sytuacji pieszych”. Współautor Strategii Rozwoju Lublina 2020 i aplikacji Lublina do tytułu Europejskiej Stolicy Kultury 2016. Członek Rady Programowej Polskiego Kongresu Obywatelskiego. Publicysta, fotograf, turysta.

Jak kapitał społeczny Lublina wypłacił dywidendę uchodźcom z Ukrainy

30 listopad 2022

Społeczną pomoc humanitarną dla uciekinierów z Ukrainy można i należy opisywać językiem nowoczesnych metod rozwoju. Może dzięki temu zrozumiemy, że nie była to jedynie odruchowa reakcja dyktowana współczuciem, lecz zaawansowany mechanizm, który można budować świadomie i stosować także na co dzień dla naszego własnego dobra.

W czwartek 24 lutego br. byłem poza Lublinem. W sobotę żona napisała mi, że będziemy gościć uchodźców. W niedzielę zastałem już w domu panią Irinę z córkami Viką i Katią oraz wnuczkiem Tymoszką. Przywiozła ich do nas ukraińska wolontariuszka-asystentka, na której dalszą pomoc mogliśmy liczyć w razie potrzeby. Wszystko to było możliwe dlatego, że w ciągu dwóch dni od wybuchu wojny powstała w Lublinie googlowa baza i system wsparcia home-sharingu, ale przede wszystkim dlatego że znalazło się wiele osób chętnych do przyjmowania uchodźców w swoich domach. Tak więc za każdym faktem stoją kolejne fakty. Niniejszy artykuł próbuje zidentyfikować, które z nich mają kluczowe znaczenie dla osiągnięcia ostatecznych rezultatów.

Fakty

Organizowanie prywatnych mieszkań dla uchodźców było tylko jednym z wielu działań Lubelskiego Społecznego Komitetu Pomocy Ukrainie, który pracował już wtedy pełną parą. On sam był zaś w Lublinie tylko jedną z wielu podobnych inicjatyw instytucjonalnych, społecznych i podejmowanych przez indywidualnych mieszkańców. Do tych ostatnich należał prywatny ośrodek przy ul. Liliowej 5, który dzięki zaangażowaniu trzech osób w ciągu dwóch miesięcy pomógł zakwaterować w innych krajach Europy 2 000 uchodźców, czyli wysyłał na Zachód średnio ponad 30 osób dziennie.

Jeśli chodzi o moją rodzinę, jej życie jest ściśle związane z innymi kulturami, w tym z ukraińską, bo działamy z żoną w Orkiestrze św. Mikołaja. Kiedy 30 lat temu wracaliśmy w kilka osób z Czarnohory, utknęliśmy nocą w Czerniowcach. Zgarnął nas wtedy do siebie na nocleg mieszkaniec blokowiska. On nie widział nas, a my jego, bo nie paliły się żadne lampy. Gospodyni była trochę zaskoczona, ale dostaliśmy u nich pokój z łazienką, kolacją i śniadaniem. Takich rzeczy się nie zapomina.

Wiemy, że do kwietnia w Lublinie zatrzymało się 1 200 000 obywateli Ukrainy, w tym 138 000 spędziło w Lublinie przynajmniej jedną noc. Pod koniec marca stanowili oni 17% mieszkańców (68 000 osób). Sam Komitet przez trzy miesiące zakwaterował 1668 osób (531 rodzin), a prowadzona przez niego miejska infolinia odebrała 14 670 telefonów. Ponadto prowadził on 14 interwencyjnych punktów noclegowych z ok. 1500 miejsc, które przez ten czas udzieliły ponad 102 500 noclegów i wydały 150 000 posiłków. Wydano 39 500 paczek z trwałą żywnością. Wysłano 80 tirów i 68 innych transportów z pomocą humanitarną. Ze wsparciem Komitetu 1196 obywateli Ukrainy znalazło zatrudnienie u lubelskich pracodawców, w tym 64 pedagogów w 41 lubelskich szkołach (więcej: Raport „90 dni pomocy. Lubelski Społeczny Komitet Pomocy Ukrainie”, prezentacja: 90 dni wsparcia dla Ukrainy i jej obywateli).

Jakie to wszystko ma dziś dla nas znaczenie poza tym, że są to już dane archiwalne, które poprawiają nasze dobre samopoczucie? Jak zwykle udowodniliśmy, że gdy trzeba, stać nas na „pospolite ruszenie”. Ale przecież było to coś więcej. Pomoc humanitarna na taką skalę wymagała zaawansowanej sieci oddolnej współpracy. Jeśli tego nie dostrzegamy, być może brakuje nam odpowiednich pojęć i metafor, bo jak dotąd nikt jej całościowo nie opisał. Dlaczego w ogóle powstała? Jakie czynniki o tym zdecydowały, co jej sprzyjało? Niniejszy artykuł próbuje odpowiedzieć na te pytania, proponując też pewien zestaw przydatnych pojęć, abyśmy umieli tak współdziałać nie tylko dla innych w czasie trwogi, ale także na codzień dla siebie nawzajem.

Zacznijmy od treningu personalnego. Półtora miesiąca po wybuchu wojny w Ukrainie, przeprowadziłem trzy rozmowy o społecznym zaangażowaniu mieszkańców w pomoc dla uchodźców Lublinie. Moimi rozmówcami byli: Rafał „Koza” Koziński, dyrektor lubelskiego Centrum Kultury i Piotr Skrzypczak ze stowarzyszenia Homo Faber, którzy współtworzyli Lubelski Społeczny Komitet Pomocy Ukrainie, oraz Olga, Łukasz i Marcin z prywatnego, nieformalnego ośrodka pomocy uchodźcom przy Liliowej 5. Rozmowy odbyły się odpowiednio 12, 14 i 26 kwietnia 2022 roku. Można zapoznać się z nimi w tekście: Dlaczego się udało? Relacje o lubelskiej pomocy uchodźcom z Ukrainy

Siła narracji

Pierwotnie miało to być tylko źródło informacji i cytatów do niniejszego artykułu, ale zauważyłem, że takie żywe relacje pod pewnymi względami lepiej organizują treść niż tekst autorski i dlatego warto je opublikować w całości. Forma opowieści pozwala lepiej odczuć motywacje ludzi, które w tym wypadku odegrały kluczową rolę, i zachowuje mnogość ważnych związków między informacjami. Przede wszystkim jednak pomaga wyobrazić sobie nas samych w podobnych sytuacjach. Jednym słowem, jest to materiał do samodzielnego treningu mentalnego, takiego samego, jaki odbywają sportowcy i jakim dla zwykłych ludzi są historie o bohaterach inspirujące do ich naśladowania.

Niewiele natomiast znajdziemy w tych relacjach gotowego know-how, jak organizować się czy konkretnie masową pomoc humanitarną w nadzwyczajnych okolicznościach. Moi rozmówcy nie wspominali bezpośrednio np. o kapitale społecznym, natomiast opisywali go w działaniach ludzi. Te opisy oczywiście pomagają zrozumieć, jak funkcjonuje kapitał społeczny, ale żeby w ogóle chcieć je przeanalizować i to zrozumieć, najpierw trzeba się z nimi zapoznać, aby się zdziwić i zaintrygować. Temu przede wszystkim właśnie służy lektura wspomnianych relacji.

Upraszczając, wyłania się z nich obraz czegoś w rodzaju kolonii mrówek, stada ptaków albo roju pszczół. Zwierzęta te, kierując się bardzo prostymi zasadami, potrafią zbiorowo zachowywać się tak, jakby robiły to według jakiejś jednej wspólnej myśli. Podziwiamy je za to, bo wśród ludzi podobne zachowania dla wspólnego dobra nie są częste, ale właśnie tak zadziałały lokalne społeczności pomagające uchodźcom z Ukrainy.

Bez żadnej zewnętrznej koordynacji same zabrały się za rozwiązywanie problemu, którego nie mogły rozwiązać powołane do tego władze i formalne ciała. A więc zbiorowa mądrość wygenerowała i do razu wdrożyła jakieś tajemnicze algorytmy, których nie znają lub nie potrafili wdrożyć fachowcy.

05 20220414 141123

Piwnice Centrum Kultury. Dzień powszedni w sztabie Lubelskiego Społecznego Komitetu Pomocy Ukrainie w kwietniu 2022. Fot. Marcin Skrzypek

Płynna piramida

Poszczególnych aktorów tych działań (mieszkańców, NGOsy, firmy, urzędy, instytucje) można sobie wyobrazić jako chmurę rozproszonych możliwości rezydujących w społeczeństwie. Każda z nich osobno była niewielka, ale razem tworzyły wielką moc. I to jest być może najprostsza definicja kapitału społecznego: zdolność łączenia sił we wspólnym celu. Moi rozmówcy wspominają też o sytuacjach, kiedy tej zdolności brakowało. Można ją sobie wyobrazić jako „oprogramowanie” pozwalające na wykorzystywanie całości potencjału rozproszonego w chmurze. Tworzyły je trzy kluczowe zasady. Pierwszą z nich były minimalne koszty transakcyjne, czyli błyskawiczna gotowość do współpracy opartej na zaufaniu. Jak to się mówi, „jeden telefon wystarczał”, żeby załatwić sprawę. „Wiedzieliśmy że pracujemy na dużym zaufaniu i nic złego nie może wydarzyć”, jak to ujął Rafał „Koza” Koziński.

Drugą zasadą była heterarchia czyli działanie bez hierarchii lub na zasadzie przechodniości władzy. W zależności od tego, jakie rozwiązanie wydawało się najskuteczniejsze w danym momencie, poszczególni aktorzy działali niezależnie, uzupełniali się, tworzyli wspólne zasady lub dostosowywali się do cudzych, niezależnie od tego, kto w jakiej hierarchii zajmował jaką pozycję. Priorytetowym kryterium organizacji była efektywność a nie status. Dzięki temu do Lubelskiego Społecznego Komitetu Pomocy Ukrainie oprócz osób i podmiotów dających mu „twarz”, mogło należeć wiele innych organizacji i osób, które działały autonomicznie w swoich obszarach, ale jednocześnie synergicznie z pozostałymi partnerami w ramach Komitetu. Była to struktura otwarta, której elementy definiowała intensywność komunikacji i załatwianych spraw a nie sztywny regulamin. Relacje władzy były płynne i podporządkowane pragmatyce a nie szarży.

Trzecia reguła dotyczy determinacji do aktywności dla wspólnego dobra i o niej szerzej będzie za chwilę. W tym miejscu istotny jest fakt, że jest to cecha osobnicza i tym mniej osób ją wykazuje, im jest ona u nich silniejsza. Nadaje to społeczności kształt piramidy, według klasycznej krzywej Gaussa, co bardzo trudno zaakceptować osobom i urzędom, które zasadę społecznej równości uznają za absolutną i stosują niejako mechanicznie.

Niewątpliwie trzeba dawać wszystkim równe szanse i możliwości, ale będzie z korzyścią dla wszystkich, jeśli w niektórych sytuacjach da się ich więcej tym mniej licznym, którzy lepiej je wykorzystują dla wspólnego dobra.
Na marginesie, w normalnych warunkach do takich mniej licznych osób należą np. tzw. „ciągle te same twarze” na konsultacjach społecznych. Urzędy często lekceważą ich zaangażowanie, nie rozumiejąc, że nie da się na masową skalę stworzyć wśród mieszkańców stałej motywacji do spędzania ich czasu wolnego na konsultacjach, bo jest to cecha tylko drobnego ułamka populacji.

Po wybuchu wojny na szczęście zauważono, że trzeba docenić tych, którzy się angażują i przynajmniej im nie przeszkadzać. Bo gdyby zasadę równego traktowania wszystkich inicjatyw pomocy humanitarnej zastosował np. Sanepid czy Policja, ostatecznie trzeba by dla uchodźców zbudować obozy. Gdzie, paradoksalnie, służby te miałyby dużo więcej pracy. Zasada piramidy jest więc intuicyjnie rozumiana, ale raczej tylko w takich wyjątkowych sytuacjach jak pomoc humanitarna dla Ukrainy, a i to nie zawsze, o czym wspominają moi rozmówcy z Liliowej 5.

Organiczny network

Struktura tej międzysektorowej współpracy rosła organicznie a nie poprzez realizację jakiegoś wcześniej założonego planu. Jej kolejne elementy dołączały się do całości po identyfikacji problemu, który mogą rozwiązać. Każdy zajmował się tym, czym mógł, na czym się znał i co było aktualnie najważniejsze. Indywidualne zasoby kolejnych podmiotów i pojedynczych osób włączały się do systemu na zasadzie łańcucha zabezpieczeń podtrzymującego działanie całości. Czasem były to przysługi pozornie nieistotne dla funkcjonowania całego systemu jak zaangażowanie się dziadków czy nawet sąsiadów w opiekę nad dziećmi rodziców zajętych organizowaniem pomocy. Żeby działać skutecznie, wiele osób musiało się na jakiś czas „wypisać” ze swoich rodzin. Bez akceptacji ze strony ich najbliższych byłoby to niemożliwe.

Tacy nieznani bohaterowie dalszego planu działali wszędzie. Krytyczne znaczenie miało ich wsparcie dla tej małej grupy osób, którzy angażowali się maksymalnie, aby kumulować ofiarność wielkiej grupy osób angażujących się minimalnie. W ten sposób stworzył się naturalny system crowdfundingu wykorzystujący nawet niewielkie, pojedyncze datki czasu, pracy i zasobów materialnych. Tak działa każde drzewo i w ogóle ekosystem. Żebyśmy mogli zjeść szarlotkę, gdzieś w ziemi miliony korzonków włosowatych i nici grzybów mikoryzowych muszą dostarczać drzewu z gleby mikrogramów substancji potrzebnych do rozwoju tony jabłek.

Pierwszy odruch pomocy humanitarnej miał charakter spontaniczny i wolontarystyczny. Jednak, jak zwrócił uwagę Rafał „Koza” Koziński, w kolejnym kroku żelaznym kapitałem Lubelskiego Społecznego Komitetu Pomocy Ukrainie okazała się nielimitowana praca urzędników i pracowników instytucji. Dla Liliowej 5 była to praca Olgi, Łukasza i Marcina, w której też wykorzystywali swoje zawodowe kompetencje. W ten sposób tworzono podstawę do poszerzenia i stabilizacji włączania się we wspólną pomoc innych ludzi i organizacji. Oczywiście wszystko to działo się jednocześnie, ale warto takie funkcjonalne etapy rozróżniać, aby rozumieć dlaczego przyniosło to rezultaty, a nie skończyło się chaosem.

Profesjonalne zachowania amatorów

Kluczowi pracownicy Komitetu nie tylko umożliwiali innym włączanie się w pomoc i dawali wszystkim przykład fachowości i poświęcenia, ale także sprawiali, że każdy czuł się istotną częścią wspólnej, dobrze działającej machiny.

Jest to podstawą tzw. zarządzania turkusowego, w którym stopień świadomości zarządzania organizacją jest zdecentralizowany i równy u wszystkich członków organizacji. Ten model tłumaczy jak się działa „na zaufaniu” i skąd bierze się wspomniany instynkt heterarchiczny. Do takiej współpracy są bowiem potrzebni nie tyle liderzy, ile osoby zdolne w jednych okolicznościach przewodzić, a w drugich ustąpić pola do działania innym, schować swoje ego, współpracować bez spięć i rywalizacji. Oprócz wspomnianego już zaufania, konieczna jest do tego także świadomość, że czasem jest się twórcą i sprawcą sukcesu, robiąc coś, a kiedy indziej, nie przeszkadzając innym w robocie.

W społeczności, wśród osób niezorganizowanych w żadnych strukturach ta sytuacja powtarzała się w mniejszych skalach i była bardziej dynamiczna. Nieustannie pojawiały się między ludźmi jakieś chwilowe węzły decyzyjne, huby kierujące przepływem informacji czy pojedyncze impulsy łączące luźne inicjatywy poszczególnych osób w doraźne zespoły. Tworzyły się one spontanicznie i tymczasowo lub krzepły w stabilne ośrodki wsparcia, z których korzystały inne rozproszone inicjatywy. Takim ośrodkiem stała się np. Liliowa 5. Truizmem byłoby rozwodzić się na temat użyteczności w tych procesach mediów społecznościowych, o których mówi szczegółowo Marcin z Liliowej 5. Warto natomiast zwrócić uwagę, że dzięki nim łańcuchy samopomocowe wytwarzały łańcuchowe certyfikaty bezpieczeństwa przypominające blockchains, zabezpieczając wiarygodność i prawidłowość przepływu uchodźców między kolejnymi lokalizacjami czy punktami procedur.

Z innej strony patrząc, niektóre przejawy mądrości organizacyjnej, o których wspominają moi rozmówcy, przypominają metody stosowane w nowoczesnym wojsku. Kompetencje decyzyjne w ramach realizacji całościowego planu zostały zdecentralizowane i przesunięte jak najniżej do jednostek operacyjnych wspieranych przez czujną, wspólną sieć informacyjną. Tak właśnie działają natowskie metody walki, dzięki którym armia ukraińska wygrywa z rosyjską. Jest to nieco inne wcielenie zarządzania turkusowego. Do wojskowych metod organizacji należy również prosta zasada „bądź gotowy i czekaj”, według której zachowywali się pracownicy Centrum Kultury. W pewnym momencie po prostu byli do dyspozycji ludzi z Homo Faber. Nie zawsze bowiem wszystko da się z góry zorganizować i ten fakt trzeba zaakceptować. Musi upłynąć trochę czasu zanim pojawią się procedury lean management (szczupłego zarządzania), czyli kiedy wszystko zacznie samo chodzić jak w zegarku, minimalnym kosztem.

Ostatecznie cały system ewoluował właśnie do takiego stanu dzięki intuicyjnemu stosowaniu dwóch pokrewnych zasad nowoczesnego zarządzania: kaizen i no fault. Pierwsza z nich dotyczy doskonalenia produkcji metodą małych kroków poprzez usuwanie na bieżąco przyczyn wszelkich defektów i wdrażanie pomysłów racjonalizatorskich. System ten, wymyślony w USA podczas II wojny światowej, został później przyjęty od amerykańskich ekspertów w Japonii i spopularyzowany przez Toyotę. Druga zasada jest stosowana m.in. do podnoszeniu jakości usług służby zdrowia i polega na realizacji ubezpieczenia niezależnie od winowajcy nieszczęśliwego zdarzenia. Ułatwia to identyfikowanie i systemowe usuwanie jego przyczyn. Stosując te dwie reguły, system równocześnie nieustannie się aktualizował, informując wszystkie swoje części o wprowadzanych zmianach, nowych uwarunkowaniach, znikaniu dotychczasowych możliwości i pojawianiu się nowych.

Wejście do Centrum Kultury

Wejście do Centrum Kultury oznaczone ukraińskimi barwami i plakatami po ukraińsku. Za drzwiami: punkt informacyjny. Fot. Marcin Skrzypek.

Wolontariat odpowiedzialności

Takie praktyki jak ponadetatowa praca pracowników etatowych, wspieranie wolontariuszy dietami, a nawet przechodzenie ich na umowy, ukazują zupełnie innych kształt wolontariatu niż ten czarno-biały, do którego jesteśmy przyzwyczajeni. Okazuje się, że można być jednocześnie pracownikiem etatowym i wolontariuszem albo wolontariuszem i jednocześnie pobierać wynagrodzenie. Gdyby chcieć to uporządkować według jakichś biurokratycznych reguł, system pomocowy by się rozsypał.

Przedmiotem takiego rodzaju zaangażowania nie jest bowiem praca bez wynagrodzenia lecz odpowiedzialność bez pracodawcy czy szefa.
Chodzi o przyjmowanie nadprogramowej odpowiedzialności za wspólne dobro, jeśli nie ma się nim kto zająć, i wywiązywanie się z niej czasem w czasie wolnym, czasem w ramach swoich obowiązków, jeśli akurat jest taka sposobność.

Przeciwieństwem takiego wolontariatu po 24 lutego 2022 roku nie była praca za wynagrodzeniem, lecz nie podejmowanie żadnych nowych zobowiązań, tylko kontynuowanie dotychczasowych zadań i stylu życia, co nawiasem mówiąc również miało swoje uzasadnienie, jeśli chodzi o dobrostan społeczeństwa.

Konkretnym przykładem „wolontariatu odpowiedzialności” w pomocy humanitarnej dla uchodźców były osoby, które same nie miały już wolnych miejsc kwaterunkowych, ale nie odmawiały pomocy potrzebujących, tylko brały na siebie odpowiedzialność za znalezienie im dodatkowych kwater. Olga nazwała to „obsługą pozamagazynową”. Rzeczywiście, istnieje w biznesie coś takiego jak obrót pozamagazynowy, droppshipping. Ale równie dobrze można uznać, że takie osoby przyjmowały na siebie rolę ochotniczych dyspozytorów ruchu, kierując uchodźców na „wolne tory” w chmurze społecznych zasobów mieszkaniowych.

Dygresja: ten rodzaj wolontariatu funkcjonuje również w czasach pokoju, lecz wtedy go nie zauważamy, nazywając aktywnością obywatelską, ruchem miejskim, aktywizmem, społecznikostwem lub samorzecznictwem. Pojawia się on wszędzie tam, gdzie brakuje „właściciela” jakichś procesów zmiany na lepsze. Wtedy często ktoś uznaje, że trzeba wziąć sprawy w swoje ręce.

Czasem taka aktywność obywatelska staje się obiektem kpin i krytyki ze strony innych obywateli. Ostatecznie można to zrozumieć, ale dlaczego tak często bywa ona nie w smak również demokratycznym władzom? Przecież jest formą realizacji najwyższych ludzkich potrzeb, do których należy samorealizacja poprzez robienie czegoś dla innych. Są ludzie, którzy mają takie potrzeby. Nasz kraj i każda jego gmina czy miasto powinny pomagać w ich zaspokajaniu, bo są to potrzeby z czubka piramidy zaangażowania społecznego, o którym pisałem wyżej.

Imperatyw moralny

Wolontariat odpowiedzialności jest ściśle związany z tą trzecią regułą, dzięki której mógł się stworzyć oddolny system pomocy uchodźcom z Ukrainy. Chodzi o regułę wspólnych wartości, ale nie w tym sensie, że ktoś się ustnie na nie powołuje. Chodzi o takie poczucie wartości, które rodzi konieczność natychmiastowej reakcji zgodnie z tymi wartościami, a więc odrzucenia innych działań. Tak właśnie stowarzyszenie Homo Faber zainicjowało społeczną pomoc dla Ukrainy w Lublinie. Imperatywem moralnym nie jest reakcja typu: „To jest bardzo ważne, ale…” Była to reakcja dosłownie bezzwłoczna, jak moralny odruch Pawłowa, a umożliwił ją fakt, że członkowie i członkinie stowarzyszenia byli zawsze blisko tych spraw, a ostatnio dosłownie doświadczali na własnej skórze, czym jest bycie uchodźcą: w lesie, w ciemnościach, na mrozie, bez żadnych perspektyw.

Określenie „na własnej skórze” ma tu głębsze znaczenie, co tłumaczą neuronauki. Nasz mózg jest połączony ze skórą, zmysłami, mięśniami i wszystkimi innymi narządami. Dlatego uczymy się całym ciałem. Całe nasze ciało uczestniczy w realizacji idei znanych z książek filozoficznych. Ktoś, kto doświadczył losu osób, którym chce pomóc, zareaguje zupełnie inaczej, niż ktoś, kto zna ten temat tylko w teorii. W tym duchu należy też rozumieć przyjemność z pomagania, o której wspominali moi rozmówcy.

Może ona rodzić wątpliwości, co do altruizmu ich pobudek. Nie ma tu jednak żadnej sprzeczności między bezinteresownością a osobistą satysfakcją. Satysfakcja z osiąganego celu jest normalnym skutkiem działania celowego. Dzięki temu po wybuchu wojny tysiące ludzi zareagowało równie błyskawicznie. Jak zauważył Marcin, pojawiła się „moda” na pomaganie, czyli po prostu społeczna solidarność, coś w rodzaju reakcji egzotermicznej rodzącej ciepło między ludźmi. Nie można sobie wyobrazić skutecznego działania, bez radości z osiąganych rezultatów. Wręcz przeciwnie, im większa przyjemność z działania, tym jest ono skuteczniejsze. Wszyscy życzylibyśmy sobie, aby np. urzędnicy i politycy z podobną radością pełnili swoje publiczne funkcje, ciesząc się szczęściem obywateli i obywatelek, którym służą za ich własne pieniądze.

Prawdziwy imperatyw moralny wywołuje szybką reakcję instynktowną jak odruch bezwarunkowy, ale też reorganizuje całą hierarchię wartości, wpływając na świadome decyzje wymagające myślenia. To pozwoliło Homo Faber na odrzucenie wcześniejszych sporów i animozji z władzami w imię wyższej potrzeby. W teorii jest to proste, ale z reguły wymaga przełamania się, co zawsze zabiera trochę czasu, a może też w ogóle nie nastąpić. Z własnego doświadczenia i z historii znamy przecież mnóstwo przypadków, kiedy pomimo deklarowania wspólnych wartości, górę brały antagonizmy i partykularne interesy. Widmo kryzysu humanitarnego ukazało nam możliwość osiągania wymiernych rezultatów nie poprzez znajomość metod, lecz w wyniku uznania określonych działań za konieczne. Obiektywne okoliczności pokazały, jak skuteczny jest człowiek, który nie ma innego wyboru.

36 fot. bartek zurawski 34

Przykład codziennej działalności w jednym z punktów informacyjnych Lubelskiego Społecznego Komitetu Pomocy Ukrainie. Prace Fot. Bartłomiej Żórawski

Społeczny procent składany

Nie da się jednak osiągnąć tego efektu jakąś jednorazową „inwestycją w siebie”. Potrzebne do tego cechy nie są wrodzone.

Aby tak reagować trzeba robić małe kroczki często, długo i dużo wcześniej nim pojawi się potrzeba reakcji pożądanej w chwili próby. Nawiązał do tego Piotr Skrzypczak, mówiąc, że można lubelskie rozwiązania pomocy humanitarnej zastosować gdzie indziej, ale trzeba by „cofnąć się w czasie”. Zależą one bowiem od kapitału społecznego, a z kolei jego rozwój zależy od naszych wcześniejszych konsekwentnych działań, które po prostu ten kapitał tworzą.

Jeśli chodzi o budowanie zdolności pomocy uchodźcom w Lublinie, do takich działań należały liczne projekty kulturalne związane z Ukrainą i sama obecność w przestrzeni publicznej studentów i pracowników z Ukrainy. Oswajało nas to z samym faktem istnienia lokalnej mniejszości narodowej, do czego przecież od powojennych zmian granic i repatriacji nie byliśmy w ogóle przyzwyczajeni. Tą samą drogą, ale w życiu prywatnym, podążali Olga, Łukasz i Marcin z Liliowej 5.

Sęk w tym, że wszystkie takie działania trzeba robić z innych powodów niż te, które później wymagają od nas poważnej interwencji. W Lublinie znaczenie miała np. działalność Ośrodka „Brama Grodzka – Teatr NN”, który od ćwierć wieku przywraca publiczną pamięć o tym, że przed wojną co trzeci mieszkaniec miasta był Żydem lub Żydówką. Ośrodek zadebiutował w latach 90-tych programem „Spotkania kultur”, co było wówczas bardzo nieszablonowym podejściem do otwarcia granic. Kilkanaście lat później ważnym epizodem budowania międzysektorowej integracji były starania Lublina o tytuł ESK 2016 i późniejsza wieloletnia współpraca między instytucjami, firmami, NGOsami, urzędami i mieszkańcami w różnych okolicznościach, także podczas lockdownów. Krótko mówiąc, zgodnie z ewangeliczną zasadą, trzeba być wiernym wartościom kapitału społecznego w małych sprawach, żeby osiągnąć wymierny rezultat w dużych.

Bardzo przypomina to inwestowanie na zasadzie procenta składanego. Dziś wystarczy mały wysiłek polegający np. na zaakceptowaniu sąsiada innej narodowości, aby kiedyś w przyszłości było nas stać wobec niego na efektywny altruizm, kiedy będzie to już wymagało poważniejszych wyrzeczeń. Ta zasada dotyczy zresztą nie tylko obcokrajowców ale w ogóle wszystkich grup narażonych na dyskryminację czy niechęć z naszej strony, w tym również sąsiada-rodaka zza płotu, o czym opowiada film „Sami swoi”. Tym bardziej należy podkreślić w tym procesie rolę kultury i jej środowisk, które dostarczają pretekstu do rozwoju przyjemnych relacji międzykulturowych i międzyludzkich w warunkach pokoju i dostatku. Przyjemnie jest pomagać komuś, z kim łączą nas przyjemne wspomnienia. „Kupujmy” akcje dobrych relacji, póki są tanie!

Kapitał społeczny jako polityczny

Kapitał społeczny nie potrzebuje całej tej meta-wiedzy do swojego działania, ale z pewnością potrzebują jej osoby publiczne, które dzięki swoim wpływom na społeczeństwo mogą go tworzyć lub niszczyć.

Paradoksalnie, kiedy politycy go niszczą, stosując zasadę „dziel i rządź”, też robią to z potrzeby jego tworzenia. Ale do swojej własnej dyspozycji, do osiągania własnych celów. Szczując swoich wyborców na cudzych, dążą oni do obniżania kosztów transakcyjnych, ale tylko w zamkniętym kółku wzajemnej adoracji, które jest tym lepiej wewnętrznie zintegrowane, im bardziej wrogie wobec innych kółek.

Jest to prymitywna, krótkofalowa strategia do załatwiania partykularnych interesów. Nie sprawdzi się ona w rozwiązywaniu poważnych problemów dotyczących całych społeczności lokalnych czy całego kraju, bo do tego są potrzebni dosłownie wszyscy ze swoimi zasobami, a nie tylko ci, których szczególnie lubimy. Lokalne obniżenie kosztów transakcyjnych w jednej tylko grupie odbywa się kosztem podwyższenia ich między grupami. Często tworzy się wtedy bardzo stabilny układ trudny do ruszenia, czego przykładem jest kolonizacja polskiego społeczeństwa przez partie polityczne. Kiedy tak się stanie, próżno już wołać „wszystkie ręce na pokład!”, bo przyjdą tylko swoi.

Ale w krytycznej sytuacji może się okazać, że my co prawda mamy wędkę, ale robakiem na przynętę dysponuje sąsiad, którego akurat nienawidzimy.

W Lublinie na szczęście udało się tego uniknąć, dzięki wspomnianym intelektualnym implikacjom imperatywu moralnego, o czym otwarcie mówi Piotr Skrzypczak: „Organizacje społeczne zawsze mają z władzami jakieś trudne tematy. My zawiesiliśmy nasze na kołku i zajęliśmy się tym, co najważniejsze”. Za równie szczęśliwe okoliczności trzeba też uznać przyjazne relacje prezydenta Lublina Krzysztofa Żuka z PO i wojewody lubelskiego Lecha Sprawki z PiS. Jednak bez organizacyjnej elastyczności i pomysłowości NGOsów czy takich osób jak Olga, Łukasz i Marcin z Liliowej 5, lokalne urzędy byłyby w dużo trudniejszej sytuacji wobec lawinowego napływu uciekinierów. Administracja została bowiem stworzona z definicji do tego, aby administrować zastanym status quo, a nie wymyślać nowe i gimnastykować się jak załoga żaglowca podczas sztormu. Lubelski kapitał społeczny umożliwił włączenie się do tych działań ludzi i organizacji, które to potrafią.

Objawienie kapitału społecznego

Po 24 lutego 2022 roku doświadczyliśmy „objawienia” kapitału społecznego porównywalnego tylko z „karnawałem Solidarności” między sierpniem 1980 i a grudniem 1981. Większość Polek i Polaków po raz pierwszy w życiu miała okazję na taką skalę i na żywo – choć  może nie do końca świadomie – obserwować, że kapitał społeczny przynosi wymierne korzyści i jakie stoją za tym mechanizmy. Widzimy, że kompetencje miękkie czasem okazują się najtwardsze oraz do czego przydaje się wieloletnia praca animatorów kultury i animatorów społecznych. Wcześniej kapitał społeczny był raczej abstrakcją niż rzeczywistością, ale wojna uwypukliła go jak soczewka. Jednak znów stanie się on tylko teoretycznym pojęciem, jeśli po prostu nie uwierzymy w jego objawienie.

Kapitał społeczny jest skuteczny. Może to dobry moment, by pomyśleć o stworzeniu programu rozwoju krajowego i lokalnego kapitału społecznego wykorzystującego nasze doświadczenia pomocy humanitarnej dla Ukrainy?

Dzięki temu, że zagrożenie chwilowo minęło, dałoby się właśnie teraz poświęcić trochę czasu na przeanalizowanie tych działań pod kątem wcześniejszych okoliczności, które im sprzyjały i zainwestować trochę pieniędzy w celowe tworzenie analogicznych okoliczności choćby jako ubezpieczenie społeczne na konto przyszłych pokoleń.

Adres korespondencyjny:
Związek Stowarzyszeń KONGRES RUCHÓW MIEJSKICH
80-236 Gdańsk, Aleja Grunwaldzka 5 
E-mail: Ten adres pocztowy jest chroniony przed spamowaniem. Aby go zobaczyć, konieczne jest włączenie w przeglądarce obsługi JavaScript.
Konto bankowe: 76 1600 1462 1887 8924 3000 0001
NIP: 779 246 16 30