Bardzo szybko mieszkańcy zorganizowali się na portalu społecznościowym by wyrazić sprzeciw i domagać się negocjacji. Dołączyli mieszkający po sąsiedzku miejscy aktywiści, naukowcy, osiedlowi radni i paru miejskich (dziwnie mało aktywnych…). Zabrał też głos przedstawiciel organizatora. Urząd uspokaja. Media podjęły temat. Zawiązuje się właśnie komitet protestacyjny i rusza obywatelska machina. Kolejny raz, bo protestów ci u nas dostatek.Podzielę się z Wami swoimi osobistymi refleksjami z kolejnego szturchańca w bok „Ej, koniec spokoju, Łódź woła!”.
A MOGŁO BYĆ INACZEJ
Przez wiele lat w moim mieście funkcjonowało mocno uznaniowe wyłanianie festiwali do dofinansowywania, a środowiska związane z kulturą domagały się jasnych zasad oraz wspierania dla lokalnych inicjatyw. Czyli bardziej inwestowania we wzmacnianie mieszkańców i wydarzeń związanych z miejscem, a mniej w wydarzenia dodające blichtru władzom, oparcia PR-u miasta o to, jak samorząd buduje lokalne pomysły i wspiera środowisko twórców i kultury. Czarę goryczy przelała historia wędrownego Camerimage – za mało tu miejsca na tę epopeję. W każdym razie w końcu powołano Łódzkie Centrum Wydarzeń, które miało uporządkować harmonogram imprez i zasady ich dofinansowywania. ŁCW jednak inaczej rozumie swoją rolę i stało się w mojej ocenie słabo kontrolowanym (społecznie i przez radnych) prywatnym folwarkiem, w dodatku często nakierowanym na PR osób rządzących i ich zdjęcia ze „znanymi i lubianymi”.
Otrzymujemy Transatlantyk, festiwal influencerów i festiwal seriali, zapraszane uznaniowo, bez pytania o zdanie lokalnej społeczności, poza konkursami i słono opłacane festiwale muzyczne czy filmowe wykarmione w innych miastach, które zawsze mogą przenieść się do kolejnego, oferującego lepsze warunki. Otrzymują one milionowe kwoty, czasem kilkuletnie umowy, gdy łódzkie wydarzenia o takiej samej tematyce muszą stawać do konkursów na, roczne najczęściej, dofinansowanie rzędu 120 czy 200 tysięcy. Chyba jedynie łódzki Festiwal Światła może liczyć na większą przychylność. Jego już nie przytłoczą i nie dobiją zgarnięte z innego miasta imprezy.
Tego problemu władze miejskie widzieć nie chcą. A protestujący mają świadomość, że w tej kwestii zderzą się ze ścianą. Tak jak zderzyliby się z postulatem rezygnacji z pozyskanej, popularnej już imprezy – więc raczej nie warto, gdy realnie można wygrać jedynie zmianę lokalizacji czyli to, co ich najbardziej boli. Mnie osobiście boli, że realnie wpływ „wspólnoty samorządowej” ogranicza się w praktyce do minimum wyszarpanego protestami. Jako ciekawostka – w 2013 r. obecna szefowa gazety samorządowej Łódź.pl, wówczas dziennikarka łódzkiej Wyborczej krytykowała podkradanie wydarzeń innym miastom i postulowała budowanie imprez o lokalnej tożsamości. Dziś nie znajdziecie takich refleksji ani informacji o protestach w darmowej gazetce.
„BĘDZIE FAJNIE!” KONTRA „JAKIM KOSZTEM?”
Mamy klaskać. Tak rolę mieszkanek i mieszkańców widzą łódzkie władze i ich zwolennicy. Coś nas niepokoi, budzi sprzeciw? Dostajemy zapewnienie, że skoro na płockiej plaży nie było szkód, to w łódzkim parko-lesie będzie świetnie. Jakieś konkrety, badania, porównanie przed i po? Badania poziomu i zasięgu hałasu wokół płockiej plaży? Jakie tam żyją zwierzęta, a jakie u nas? Informacje, jakie będą wymogi wobec organizatora i jak miasto przygotuje się do imprezy na 30 000 ludzi (2022 r.) lub docelowo więcej? Po co? Jeśli śmiesz zapytać, to jesteś malkontentem i nie kochasz Łodzi. Serio, tak został skwitowany wniosek o dostęp do informacji publicznej ws. Audioriver.
A mamy bardzo złe doświadczenia z egzekwowaniem przepisów i umów przez urząd. I to także w miejscu, gdzie planowany jest budzący obawy festiwal.
Po pierwsze transport.
Żyjemy w mieście rozrytym, ze zdezorganizowanym transportem szynowym, łatanym autobusami jeżdżącymi objazdami po dziurawych jak sito uliczkach i brakami pracowników kierujących pojazdami MPK. Zdekompletowana Straż Miejska nie nadąża za ściganiem parkujących na terenach zieleni i w parkach. Otwarcie Orientarium było parkingowym armagedonem dla alejek Parku na Zdrowiu. A władze wzdragają się przed skutecznym zabezpieczeniem fizycznymi przeszkodami terenów zieleni. Czemu w tym przypadku miałoby być lepiej? Powiecie?
Po drugie czystość.
Nie zaglądajcie poza Piotrkowską. Niby przestrzeń miejska „zaopiekowana” firmami z przetargu, ale nawet na ledwo oddanych do użytku woonerfach śmieci, błoto, połamane słupki i poniszczone rośliny. Czemu w tym przypadku miałoby być lepiej? Czemu mamy wierzyć na słowo komuś, kto codziennie nas zawodzi?
Po trzecie mieszkańcy.
Obok osiedla mieszkaniowe – nieogrodzone, z brakiem miejsc postojowych – i dom pomocy społecznej. Na terenie oddanym festiwalowi plac zabaw, park linowy z budżetu obywatelskiego. Jakim prawem przez kilkanaście dni wakacji nie będzie można z tego korzystać bez płatnej wejściówki? Na terenie festiwalowym miejsce pochówku ofiar prześladowań po Rewolucji 1905 roku, podnoszą znawcy historii miasta. Historii niemile widzianej, bo robotniczej – władze wolą fabrykantów. Nikogo to nie obchodzi, tylko zwykłych, niedecyzyjnych mieszkańców?
Po czwarte i kluczowe – środowisko.
Wiem, nie tylko w Łodzi decyzje zapadają bez pełnej wiedzy o skutkach głośnych imprez w miejscach siedlisk roślin i zwierząt. To poważna ułomność naszego samorządu i nie tylko samorządu. Jakie zwierzęta żyją w Parku na Zdrowiu? Jak reagują na hałas ptaki na gniazdach, na przerwane drogi wędrówek sarnie i dzicze rodziny, na ostre, ruchome światło laserów nocne nietoperze z jeszcze nielatającymi młodymi?
Wiecie co jest kuriozalne? Urząd praktycznie milczy, uspokaja, nie podaje żadnych konkretów opinii publicznej. To od nas, protestujących, domaga się takiej wiedzy! Macie zastrzeżenia?
To udowodnijcie, że macie rację, podburzacze! Wyślijcie nam listę gatunków chronionych w parku, wskażcie siedliska, dajcie zdjęcia! Wykażcie, że wysokie dźwięki albo drgania mogą spowodować wyrzucanie piskląt z gniazd. Napiszcie do IPN, zgłoście się do RDOŚ i konserwatora, który dostrzegł tylko ochronę korzeni drzew. I róbcie to szybko, bo my chcemy szybko podpisać umowę z organizatorem festiwalu, a wy tylko przeszkadzacie.
A jeśli pomogą wam w tym nasi konkurenci polityczni to oberwiecie łatką rozgrywki politycznej przed wyborami, pamiętajcie! Taki fajny festiwal, ekologiczny, będą warsztaty o klimacie, a Wy wymagacie jakichś dowodów, badań i analiz?!
A to my, mieszkanki i mieszkańcy mamy pełne prawo domagać się, by samorząd podejmował decyzje oparte na wiedzy i by był przygotowany do udzielenia nam rzetelnej odpowiedzi na nasze pytania i obawy! Władze i ich pracownicy muszą mieć wiedzę o tym, co dzieje się na terenie, o którym decydują i mieć świadomość skutków i ewentualnych zagrożeń. To oni dysponują naszymi pieniędzmi, w tym na uzyskanie takiej wiedzy. To urząd powinien zatrudnić fachowców, umożliwić im obiektywną, opartą na nauce i doświadczeniu ocenę sytuacji, albo zlecić obiektywne ekspertyzy.
Czytam teraz „No tak, ale skąd radni, prezydent mają wiedzieć o waszych obawach?”. Wiecie, ręce opadają w takim momencie. Inicjatorzy sprzeciwu umówili spotkanie w miejskim lokalu, zaczęli rozsyłać na nie zaproszenia, w tym do władz. I wiecie co? Nagle okazało się, że dysponent lokalu odmówił udostępnienia sali. Zapowiadane urzędowe ten temat spotkanie miało być przyspieszone o dwa tygodnie – do dziś go nie było… A radni z klubu rządzącego nabrali wody w usta.
Oddajemy miasto naszym reprezentantom, obdarzamy ogromnym mandatem zaufania prezydenta. Wyposażamy ich w środki i machinę urzędu, by działali mądrze i sprawnie. A otrzymujemy często kurę bez głowy, miotającą się po miejskim podwórku. Pamięć poprzednich setek protestów uleciała. Żyrafy w zoo w 2012 nie umarły z przerażenia hałasem. Urząd nie ma wiedzy o stanie wody w stawie ani spotkaniach z dzikami. Pracownicy schroniska nie spędzają sylwestra w pracy, by uspokajać podopiecznych. Media nie piszą o rozjechanym parku, za to seniorzy z pewnością proszą co roku o nieprzespane noce.
Z każdą kolejną kadencją nasz samorząd traci rozum. Nie nadąża za oczekiwaniami osób świadomych problemów współczesności, rozgrywa przeciwko nim opinię publiczną albo lekceważy. Nie dotrzymuje kroku mieszkańcom na drodze do miasta odpowiedzialnego za środowisko, klimat, warunki życia. Woli zaspokajać proste potrzeby bez refleksji o skutkach. Tak prościej.
Coraz trudniej znaleźć w sobie czas i siły na ganianie tej łódzkiej kury. Jak jest w Waszych samorządach?