Kinga Wiśniewska

Z wykształcenia prawniczka, z zamiłowania specjalistka ds nowych technologii i komunikacji. Społeczniczka i współzałożycielka Stowarzyszenia Inicjatyw Możliwych RzeczJasna w Ostródzie. Absolwentka XIII edycji Programu Liderzy PAFW. Wierzy w siłę małych centrów świata i stara się łączyć perspektywę prowincji z perspektywą Warszawy przerzucając mosty wszędzie tam, gdzie to jest możliwe.

Polska niewielkowiejska

12 grudzień 2019

Małe i średnie miasta, a szczególnie te średnie, wracają do łask.W mediach, w publicznym dyskursie o politykach miejskich słychać o nas coraz częściej. Po szumie wokół raportu prof. Przemysława Śleszyńskiego  „Polska średnich miast” komentatorzy ogólnopolskich mediów, think-tanki i część polityków nagle odkryła, że istnieje życie poza Warszawą i kilkoma dużymi ośrodkami. Brawo! Chciałoby się powiedzieć „lepiej późno niż wcale”. Jest tylko jeden problem – to zainteresowanie, a przede wszystkim płynące z niego koncepcje różnych mądrych rozwiązań nam, mieszkańcom prowincji wcale nie pomogą.

Odrobina twardych danych

Na początek odrobina faktów. Mamy w Polsce 940 miast i miasteczek (wg. danych GUS, stan na 30.06.2019).  Tylko 16 z nich to duże miasta liczące więcej niż 200.000 mieszkańców! Żyje w nich ponad 7,6 mln osób. A to oznacza, że w pozostałych 924 miastach i miasteczkach naszego kraju żyje ponad 15,4 mln ludzi! Dwa razy więcej niż w dużych miastach!  W tym ponad 5 mln osób mieszka w małych miastach poniżej 20 000 mieszkańców. 22% całej miejskiej ludności Polski żyje w małych miasteczkach!   Ponad 15 milionów ludzi to liczba już warta uwagi. Zrozumiałe dlaczego znalazła się w  obszarze zainteresowania rządzących.  

Wykres 1

Z drugiej strony mamy duże miasta, a wśród nich tylko kilka ośrodków silnie przyciągających nowych mieszkańców. Tych, które pomimo silnych procesów suburbanizacji i rozlewania się na sąsiednie gminy nadal mają dodatnie saldo migracji.

Na pierwszym miejscu jest oczywiście Warszawa. Co roku  wg GUSu przybywa tu ok. 25 tys. mieszkańców. Co oznacza, że w ciągu roku przyjeżdża tu cała Pszczyna, Żagań lub Jarocin. A to tylko oficjalne statystyki obejmujące tych, którzy w Warszawie zameldowali się na pobyt stały!  Różnica między oficjalnymi statystykami, a stanem faktycznym jest ogromna. W Warszawie samych studentów jest ponad 270 tysięcy! Ilu jest ludzi, którzy tu mieszkają i pracują, a pozostają zameldowani w swoich miastach i miasteczkach nie do końca wiadomo.

Ponad 10 tys. osób w zameldowało się w w ubiegłym roku w Krakowie. Podobnie w Trójmieście.  Wrocław przyciągnął w 2018 r. ponad 8 tys. nowych mieszkańców.  Listę przyciągających nowych mieszkańców ośrodków zamyka Rzeszów, który w ubiegłym roku powiększył się o ponad 3 tys. nowo zameldowanych mieszkańców oraz Szczecin, Zielona Góra i Opole, które choć w mniejszym stopniu, mają jednak dodatnie saldo migracji.

Te liczby w skali roku mogą nie robić wrażenia, ale proszę pomyśleć, że powtarzają się one rok w rok, od wielu lat.  Świetnie pokazuje to poniższy film przygotowany przez Obserwatorium Polityki Miejskiej. W zamyśle autorów miał on pokazywać proces suburbanizacji, ale przy okazji widać powiększające się pola niebieskich plam – miejsc silnego odpływu mieszkańców. Miejsc, w których już mało kto chce mieszkać.

źródło: Facebook Obserwatorium Polityki Miejskiej

 

Brzydkie słowo na „P”

Rozwój Polski już od długiego czasu jest skoncentrowany w kilku ośrodkach, w dużych miastach, metropoliach (jeśli tak możemy nazwać np. Warszawę i Trójmiasto czy obszar metropolitalny GZM w woj., śląskim). Tam standard życia jest wysoki. A reszta kraju? Miasta i miasteczka polskiej prowincji stają się coraz mniej atrakcyjnym miejscem do życia.

Dość powszechnie już wiadomo, że generalnie większość miast się wyludnia. W latach 2002–2018 liczba ludności miejskiej zmniejszyła się o blisko 504 tys. (-2,1%) w całej Polsce.  Spadkiem  liczby  mieszkańców dotkniętych zostało 600 miast. Wtym 7 na 10 miast średnich! 

Nic dziwnego. Z perspektywy Warszawy widzi się co najwyżej sielski obraz spokojnych miasteczek, gdzie życie płynie leniwie. Ale to spokój pozorny. Tu globalne trendy i krótkowzroczne polityki pisane z perspektyw wielkich miast  powodują nieodwracalne zmiany i mnóstwo problemów. To są czasami problemy zupełnie niezrozumiałe dla mieszkańców tych wielkich miast. Wiążą się z dostępnością do różnych potrzebnych i podstawowych usług,  jakością i kosztami życia. Sprawami bardzo przyziemnymi. Przykłady – ot choćby trzy pierwsze przychodzące mi do głowy:

1. Banalna wydawałoby się sprawa – dostęp do ginekologa i opieki okołoporodowej

Fundacja „Rodzić po ludzku” już w 2015 roku wydała raport, w którym wskazuje na gorszy dostęp  nawet do opieki położniczej!

Wykres 2

Dodajmy do tego czas (czasami absurdalnie długi) oczekiwania na wizyty w ramach NFZ i fakt, że na wizyty prywatne czeka się znacznie krócej – średnio tylko 3 dni, niż na wizyty świadczone w ramach usługi publicznej – średnio 18 dni.  A cena ok. 200 zł za wizytę może stanowić dla wielu kobiet poważną barierę w skorzystaniu z opieki prywatnej. Zwłaszcza, że na prowincji zarabia się mniej. Gdy zarabiasz 2000 zł na rękę, to jedna prywatna wizyta u ginekologa pochłania 10% twoich zarobków. Dodajmy do tego jeden ze sztandarowych programów NFZ czyli  Koordynowaną opiekę nad kobietą w ciąż (KOC). Być może niewielu czytelników zdaje sobie z tego sprawę, ale program KOC, na który NFZ wydał już prawie 600 milionów złotych, ratuje specjalistyczne szpitale, a pogrąża finansowo powiatowe porodówki.  W ramach programu placówka powinna zapewnić przyszłym matkom udział w szkole rodzenia, prowadzenie ciąży, specjalistyczne badania czy specjalistyczną opiekę nad noworodkiem. I dostaje na to o wiele większe środki z NFZ, ale żeby wejść do programu placówka musi przyjmować minimum 600 porodów rocznie.  Czy to dużo?  W całym powiecie ostródzkim rodzi się tysiąc dzieci rocznie, a jesteśmy jednym z największych powiatów w Polsce! I mamy dwa szpitale.

I tak do rangi poważnego problemu w mniejszych miastach urasta tu coś co powinno być standardem – opieka nad kobietami w ciąży.

2. W im mniejszym mieście mieszkasz, tym bardziej jest ci potrzebny samochód

Bo nie masz innych możliwości przemieszczania się! Im mniejsze miasto, tym droższy w utrzymaniu jest transport publiczny na przyzwoitym poziomie. Autobusy kursują tu średnio co godzinę lub utrzymywane są tylko dwie lub jedna podstawowa linia autobusowa przecinające miasto. Często transportu publicznego w ogóle nie ma. Pozostaje samochód. Tym bardziej, że jeśli miasto nie leży przy głównych drogach krajowych i magistralach kolejowych, omijają je też autobusy i pociągi do głównych ośrodków. I okazuje się, że aby dojechać do szpitala, pracy, do miasta wojewódzkiego, do Warszawy czy nawet na wakacje – musisz mieć samochód.  Po prostu MUSISZ mieć samochód!!

A teraz dodajmy do tego fakt, że małe i średnie miasta nie tylko się wyludniają ale i starzeją. W  2018  roku w 80% miast w Polsce liczba mieszkańców w wieku senioralnym (65+) przewyższała liczbę dzieci i młodzieży w wieku od 0 do 14 lat. Trend ten dotyczy najbardziej małych i średnich miast.   I nagle okazuje się, że masz 70 lat i żeby dojechać do lekarza specjalisty musisz mieć samochód. Albo korzystasz z urągających wszelkim standardom podróżowania prywatnych busików, w tłoku, ścisku i, co tu dużo mówić, w brudzie i smrodzie. Kusząca perspektywa – prawda?

3. W dyskursie o Polsce małych i średnich miast nie można też pominąć kwestii akumulacji kapitału w największych miastach.

To tam lokują się największe firmy, tam ciągną najlepiej wykształcone osoby z całego kraju, specjaliści.  Zdaniem  autorów Raportu roboczego grupy eksperckiej kongresu polityki miejskiej ds. NOWEJ KRAJOWEJ POLITYKI MIEJSKIEJ nie można zapominać, że „sukces aglomeracji przekłada się na ogólną efektywność całej gospodarki krajowej i jest kluczowy z punktu widzenia konkurencyjności kraju na arenie globalnej”.  Cóż, gdyby Warszawa odłączyła się od Polski, PKB na głowę spadłby prawie o 10 proc. A jak pokazują dane GUS ponad połowa krajowej wartości produktu krajowego brutto jest wytworzona w zaledwie  5 regionach: warszawskim stołecznym, śląskim, wielkopolskim, dolnośląskim i małopolskim. Oczywiście głównie w największych miastach i ich suburbiach.

Największe regiony spijają śmietankę i jednocześnie wysysają siły witalne z prowincji. Zabierają to co najcenniejsze: ludzki kapitał. Z całej Polski przyjeżdżają tu najlepiej wykształcone, kompetentne osoby o wysokich umiejętnościach. I ci, którzy są odważni, nie boją się zmian.

Nie można przecież zabronić ludziom wyjazdu w poszukiwaniu lepszego życia i lepiej płatnej pracy. Skoro, jak pokazują dane Ministerstwa Finansów, pracując i mieszkając w np. w Ostrowcu Świętokrzyskim czy Starachowicach zarobisz w ciągu  roku o ok. 20 tys. zł mniej od warszawiaka, to kalkulacja wydaje się oczywista.

I tak błędne koło się zamyka. W największych miastach mieszczą się największe firmy, które najlepiej płacą i mają tu szanse na dostęp do największej liczby wysoko wykwalifikowanych pracowników. Firm powstaje coraz więcej, coraz więcej ludzi wyjeżdża w poszukiwaniu lepszego życia. Przeciętne wynagrodzenie w sektorze przedsiębiorstw – w firmach zatrudniających ponad 9 pracowników – wynosi już ponad 5000 zł brutto, zarobki ok. 4 – 5 mln osób pracujących w mikrofirmach w 2018 r. wyniosły 3081 zł brutto – a więc 2259 zł na rękę! W mojej Ostródzie  96 na 100 przedsiębiorstw to mikrofirmy.

Wykres 3

A nie wymieniłam jeszcze całego szeregu problemów, z którymi mierzą mniejsze miasta i miasteczka w Polsce. Kultura, edukacja, życiowe szanse dorastających tu dzieciaków, mieszkalnictwo, jakość sprawowania władzy, malejące wpływy z podatków.  Każde z tych zagadnień to temat nie tylko na osobne artykuły, ale na całe raporty.

Czy dostęp do ginekologa może być kwestią miejską?

Rok temu, w wywiadzie dla Nowego Obywatela prof. Przemysław Śleszyński powiedział: „Przerowadzono sporo analiz na ten temat i wykazano, że jeśli nie ma nadmiernych różnic pomiędzy stolicą kraju a najmniejszymi ośrodkami, jeśli istnieje ciąg proporcjonalnie zrównoważony, to te systemy są bardziej wydajne. Bo nie ma negatywnych sprzężeń zwrotnych, a zamiast tego są efekty synergii”.

Tak, do niektórych już dotarło, że procesy społeczne i rozwojowe na linii centra-prowincje idą w złym kierunku. Najpierw zrozumiał to PiS. I wygrał wybory! A teraz różne mądre głowy i ważne think-tanki nagle postanowiły nas – prowincję ratować. Oczywiście patrząc na nas z perspektywy Warszawy. Niestety zapominając, że taka perspektywa uniemożliwia rzeczywistą współpracę. Trudno o współpracę z tym, kto ma dominująca pozycję. Ten większy zawsze będzie forsował swoje rozwiązania jako „uniwersalne”. 

Oczywiście wspaniale brzmi w ustach rządzących zdanie : „niwelowanie przestrzennych nierówności rozwojowych jest niewątpliwie tym obszarem, w którym publiczna interwencja jest konieczna.” Ale, cytując wspomniany już  Raport roboczy grupy eksperckiej Kongresu Polityki Miejskiej ds. NOWEJ KRAJOWEJ POLITYKI MIEJSKIEJ:

Problem jaki staje dziś przed krajową polityką miejską wiąże się z dylematem – czy wspierać miasta, które najlepiej rokują sukces, mając świadomość, że ich wygrana na globalnym rynku ma kluczowe znaczenie dla pozycji gospodarczej (a więc i politycznej) całego kraju? – godząc się przy tym, że ich rozwój może przyczynić się do wzrostu nierówności przestrzennych? Czy jednak zorientować działania na tych pozostających z tyłu lub już doświadczających poważnego kryzysu rozwojowego? – zdając sobie sprawę, że możliwości odwrócenia mega-trendów rozwojowych, czy przełamania zależności rozwoju miasta od ścieżki przy  pomocy  interwencji  publicznych są praktycznie zerowe.

Autorzy tego Raportu, na podstawie którego powstawać będzie zapewne nowa Krajowa Polityka Miejska uważają, że zmniejszanie dysproporcji rozwojowych pomiędzy miastami i wyrównywanie poziomu rozwoju nie jest celem samym w sobie”. Że gdyby chcieć to robi, trzeba by równać w dół. Raport mówi też, że „Polityka miejska powinna koncentrować swoją uwagę na działaniach, które będą miały największy efekt dodany z punktu widzenia ludzi (people oriented interventions), nie miejsc (area base dinterventions), a więc brać pod uwagę mobilność ludzi i firm oraz znaczenie kwalifikacji i wykształcenia w nowoczesnej gospodarce”.

Czyli proces wymywania kapitału ludzkiego uznano za nieodzowny, a nawet w pewnym sensie wart wspierania. A przecież to, co od bardzo wielu lat dzieje się z kapitałem ludzkim w Polsce prowincjonalnej – to  nie kwestia praw natury, ale decyzji politycznych. Wielu, wielu kolejnych rządów.

Prowincję czeka więc łaskawa „redystrybucja korzyści rozwojowych” generowanych przez metropolie w celu zapewnienia „poziomu życia na akceptowalnym społecznie poziomie”. Nawet gdy powstają takie opracowania jak Scenariusze rozwoju małych i średnich miast Polskiego Instytutu Ekonomicznego to, z całym szacunkiem – bliżej im do zbioru pobożnych życzeń niż do prawdziwych rozwiązań.  „Zalecamy im przede wszystkim efektywniejsze zarządzanie gospodarką przestrzenną oraz rozwijanie współpracy międzygminnej pod kątem usług publicznych. Rekomendujemy im zagospodarowanie porzuconej infrastruktury, a także aktywizację mieszkańców poprzez projekty społeczne. Wszystkim małym miastom zalecamy działania mające na celu przyciąganie inwestorów poprzez specjalne zachęty i zwiększanie konkurencyjności miasta dzięki wspieraniu lokalnego kapitału” - mówi w notce prasowej do raportów ich współautorka Katarzyna Dębkowska. Brzmi pięknie – prawda? Szkoda, że nie dodaje jak to zrobić. Nie może tego zrobić. Nie jest stąd.

Specjaliści mogą mieć wieloletnie doświadczenie w realizacji badań typu foresight dla miast, w stosowaniu wielowymiarowej statystyki, ale nie znajdą konkretnego rozwiązania dla mojej Ostródy. Nie znajdą konkretnego rozwiązania dla Kazimierza Dolnego – najszybciej wyludniającego się miasta w Polsce.  Dla Tarnowa z jego największą liczbą przestępstw na 1000 mieszkańców. Dla Jeleniej Góry – jednego z najbardziej starzejących się miast w Polsce.Takie rozwiązania mogą powstać tylko lokalnie, we współpracy z lokalnymi władzami i przy silnym nacisku lokalnych ruchów społecznych. 

Wszystko ma swój czas. Może właśnie nastał czas prowincji. W końcu nie wszyscy stąd wyjechali i w dalszym ciągu jest tu ogromna liczba aktywistów, specjalistów od swoich małych centrów świata.  Znacznie lepiej określą oni zasoby i czynniki endogenne ich rozwoju niż najlepsi nawet naukowcy z Krakowa czy Warszawy.

Czy Kongres Ruchów Miejski ma tu jakąś rolę do odegrania?

Owszem,  mógłby być świetną platformą i instytucjonalnym zapleczem dla lokalnych ruchów, ale ja raczej na to nie liczę.   15 milionów Polek i Polaków żyjących w małych i średnich miastach nie budziło dotychczas zainteresowania większości ruchów miejskich. Ruchy miejskie mają  wielkomiejski rodowód i wielkomiejską perspektywę. I za grosz solidarności. A Tezy Miejskie często nijak się mają do rzeczywistych potrzeb ludzi z mniejszych ośrodków.

Owszem, miewamy wspólne problemy. Nas też dotyka bezład przestrzenny czy brak mieszkań komunalnych. Jednak żeby moje miasto mogło naprawdę się rozwijać, a ludzie chcieli tu żyć – potrzebny jest też dostęp do opieki zdrowotnej, wyrównywanie zarobków między regionami i dostępność komunikacyjna uwzględniająca niezbędną niestety w wielu miejscach rolę transportu samochodowego. To musiałoby też znaleźć się wśród miejskich tez. Podobnie jak wiele innych kwestii, których nie zdążyłam tu poruszyć – w tym przede wszystkim dostęp do dobrej jakości edukacji.Na nic mi ład przestrzenny, gdy naprawdę dobrej szkoły dla córki muszę szukać 200 kilometrów stąd.

11mam w dupie małe miasteczka

Adres korespondencyjny:
Związek Stowarzyszeń KONGRES RUCHÓW MIEJSKICH
80-236 Gdańsk, Aleja Grunwaldzka 5 
E-mail: Ten adres pocztowy jest chroniony przed spamowaniem. Aby go zobaczyć, konieczne jest włączenie w przeglądarce obsługi JavaScript.
Konto bankowe: 76 1600 1462 1887 8924 3000 0001
NIP: 779 246 16 30