Karolina Pervanić

Prawniczka zawodowo specjalizująca się w prawie podatkowym. W ramach działalności społecznej od 2016 r. zaangażowana w warszawskie ruchy lokatorskie. Członkini Stowarzyszenia Miasto Jest Nasze. Jej główne zainteresowania to ekonomia heterodoksyjna, zwłaszcza w kontekście sprawiedliwości podatkowej, prawa człowieka, mieszkalnictwo i prawa lokatorów. Absolwentka Akademii Demokracji Socjalnej, programu stypendialnego Fundacji im. Friedricha Eberta dla młodych działaczy politycznych i społecznych.

Miasto dla dzieci – czyli jakie? O przestrzeni, która służy dziecięcym potrzebom

24 listopad 2021

Dyskusje i spory o kształt europejskich miast często prowadzone są z perspektywy (albo w odniesieniu do) konkretnych grup społecznych. Mówi się o miastach przyjaznych pieszym bądź kierowcom, dużym inwestorom lub lokalnym handlowcom i rzemieślnikom, miłośnikom miejskiej zieleni w opozycji do miłośników motoryzacji. Jeśli ktoś odwołuje się do kategorii wieku, to zwykle w kontekście specyficznych potrzeb seniorów.

Tymczasem obywatelami o zdecydowanie najsłabszej pozycji, najbardziej zależnymi od decyzji i postaw pozostałych mieszkańców, oraz w zasadzie pozbawionymi możliwości zawalczenia o swoje prawa i jakość życia – są mieszkające w miastach dzieci. Choćby z tego względu dziecięca perspektywa, sytuacja i doświadczenia powinny znaleźć odpowiednie miejsce wśród zainteresowań wszystkich dorosłych, którzy mają wpływ na kierunki rozwoju miast: burmistrzyń, radnych, urbanistek i pozostałych współmieszkańców.[1]

WACHLARZ DZIECIĘCYCH POTRZEB

Jak jednak modelowe „miasto dla dzieci” miałoby wyglądać w praktyce? W miejskiej debacie publicznej polityka prodziecięca często sprowadzana jest do dostępności przedszkoli i placów zabaw. Tymczasem kwestie te odnoszą się do zaledwie wycinka dziecięcych potrzeb. Aby sformułować postulaty dotyczące miasta przyjaznego najmłodszym, warto szerzej przyjrzeć się różnym potrzebom dzieci, a także zastanowić, czy i w jakim zakresie określona organizacja życia w mieście może wspierać zaspakajanie tych potrzeb.

O ile nurty wychowawcze i koncepcje rodzicielskie różnią się między sobą, o tyle współczesna medycyna i psychologia rozwojowa dostarczają dość jasnej odpowiedzi na pytanie o kluczowe składowe zdrowia fizycznego i emocjonalnego dzieci. I tak, zdrowie fizyczne (nie tylko zresztą u najmłodszych) najbardziej wspierają: odpowiednie żywienie, aktywność fizyczna i przebywanie na świeżym powietrzu.[2]

Prawidłowy rozwój emocjonalny i socjalny zależy natomiast od stopnia zaspokojenia podstawowych potrzeb związanych z życiem w rodzinie i szerszym środowisku społecznym. Należą do nich w szczególności: potrzeba poczucia bezpieczeństwa, potrzeba bliskości, potrzeba szacunku i akceptacji, potrzeba zabawy i przyjemności, a także potrzeba samodzielności i autonomii.[3] Między oboma aspektami dziecięcego dobrobytu zachodzą też oczywiście korelacje, tzn. zdrowie emocjonalne wpływa na zdrowie fizyczne i na odwrót.

Władze i instytucje miejskie mogą w wieloraki sposób odpowiadać na te potrzeby. Jak się wydaje, trzema zasadniczymi filarami, na których można – i powinno się – opierać przyjazne dzieciom praktyki i działania, są:

1) odpowiednie kształtowanie przestrzeni publicznej,

2) tworzenie dostępnych i empatycznych placówek dla dzieci (żłobków, przedszkoli, szkół podstawowych) oraz

3) objęcie odpowiednim i adekwatnym wsparciem rodziców dzieci, tak, aby mogli oni jak najlepiej wypełniać swoje role, zapewniając dzieciom poczucie bezpieczeństwa i jednocześnie szanując ich autonomię.[4]

W tym artykule koncentruję się na filarze pierwszym – tj. przestrzeni miejskiej, która wspiera dzieci w różnych aspektach ich życia, zdrowia i rozwoju.

MIASTO, W KTÓRYM MOŻNA WYJŚĆ NA DWÓR

Przebywanie na dworze wspiera zarówno fizyczny, jak i emocjonalny rozwój dzieci. Jak zauważa psycholog dziecięca Agnieszka Stein:

„…czas zabawy na świeżym powietrzu nie jest dla przedszkolaków rozrywką, odpoczynkiem, nagrodą ani dodatkową atrakcją. Jest jedną z ich podstawowych potrzeb i sposobem na zaspokojenie wielu innych (…). Dzieci potrzebują czasu na świeżym powietrzu niezależnie od pogody: dla zdrowia, budowania odporności, sprawności fizycznej, rozładowania nagromadzonej energii, ale też dla rozwoju i przygotowania do nauki szkolnej”.

To, czy spędzanie czasu na dworze jest dla miejskich dzieci dostępne, bezpieczne i atrakcyjne, zależy od kilku czynników. W tym obszarze na pierwszy plan wysuwa się problem zanieczyszczenia powietrza, w szczególności smogu, dotykający zdecydowanej większości polskich miast. W raporcie Greenpeace i Fundacji #13 „Polskie przedszkola w smogu”,[5] dr hab. Michał Krzyżanowski wskazuje, że podatność dzieci na zanieczyszczenia powietrza jest szczególnie duża – ze względu na rozwijające się i rosnące płuca, niecałkowicie wykształcony system odpornościowy, częste choroby zakaźne wieku dziecięcego czy też intensywną aktywność ruchową (zwiększającą dawkę zanieczyszczeń trafiających do płuc). Narażenie na występujące w powietrzu zanieczyszczenia powoduje zwiększenie częstości chorób dzieci oraz obniża potencjał zdrowotny w ich życiu dorosłym.[6]

W powołanym raporcie wzięto pod uwagę 11 784 przedszkoli ze wszystkich polskich województw, badając jakość powietrza na obszarach, w których placówki te się znajdują.

Jak wynika z raportu, aż 7300 (a zatem ponad 62 proc.) przedszkoli funkcjonuje w gminach, w których norma dobowa dla pyłu PM10 jest przekraczana częściej, niż dopuszczalne w polskim prawie 35 razy (dni) w roku.

Co więcej, wszystkie badane przedszkola zlokalizowane są na terenach, gdzie powietrze nie spełnia ustalonej przez Światową Organizację Zdrowia (WHO) normy dla pyłu PM2,5.[7]

Smog sprawia, że przebywanie na dworze przestaje być dla dzieci dostępne – zgodnie z zaleceniami w dniach alarmów smogowych rodzice i nauczycielki unikają wychodzenia z dziećmi na zewnątrz. Przede wszystkim jednak bycie poza domem (przedszkolem, szkołą) przestaje być dla dzieci bezpieczne. Smog nie tylko pozbawia korzyści wynikających z ruchu na świeżym powietrzu, ale sam w sobie stanowi odrębne, konkretne zagrożenie dla zdrowia.

Nie ulega wątpliwości, że w mieście przyjaznym dzieciom walka o czyste powietrze powinna być jednym z priorytetów i kluczowym obszarem zainteresowania decydentów. W gminie, w której przez znaczną część roku powietrze jest poważnie zanieczyszczone, nie może być mowy o trosce o zdrowie dzieci. Niestety, jak wynika z przywołanych wyżej danych, większość polskich miast nie spełnia kryterium miejsca, gdzie dba się o dobrostan najmłodszych w omawianym znaczeniu.

MIASTO SWOBODNEGO RUCHU i SWOBODNEJ ZABAWY

Potrzeba czasu spędzanego na zewnątrz przeplata się z potrzebą ruchu oraz swobodnej zabawy. Swobodny ruch i zabawa mają jednak szerszy wymiar, zwłaszcza jeśli czas na dworze rozumiany jest głównie jako kilkadziesiąt minut dziennie spędzonych na tradycyjnym placu zabaw.

Cytowana powyżej Agnieszka Stein w książce „Akcja adaptacja” pisze:

Gdybym miała wskazać jeden element przedszkolnego życia, który najbardziej wspiera dzieci w rozwoju, to byłaby nim niewątpliwie swobodna zabawa. Taka, która jest kierowana przez dzieci, odbywa się na ich warunkach, wiąże się z tym, że dzieci same ustalają i negocjują między sobą obowiązujące w niej zasady”.

Swobodna zabawa, do której odnosi się Stein, to zabawa, w której dzieci mają wolność decydowania, co chcą robić, w jaki sposób, w jakim tempie, z kim i na jakich zasadach. Z perspektywy organizacji życia w mieście oznacza to, że dzieci potrzebują przestrzeni, w których mogą spotkać współmieszkańców (zwłaszcza inne dzieci). Przestrzenie te muszą być na tyle duże, by nie krępować dzieci i umożliwiać im różne formy aktywności, oraz na tyle bezpieczne, by dorośli mogli zrezygnować z nieustannej rodzicielskiej kontroli (zakłócającej dziecięcą kreatywność oraz swobodne kontakty rówieśnicze). W kontekście dzieci starszych, obszary te powinny być też na tyle dostępne (tj. zlokalizowane na tyle blisko miejsca zamieszkania), by dzieci mogły dotrzeć do nich samodzielnie. 

Upowszechniony obecnie model zarządzania miastami wydaje się bazować na założeniach dokładnie odwrotnych i zupełnie pomijać tak rozumianą potrzebę swobodnych zabaw i aktywności. Przestrzeń miejska w przeważającej części planowana jest tak, by spełniać potrzeby dorosłych – zapewniać im miejsca pracy, rozrywki, ciągi komunikacyjne, infrastrukturę transportową. Organizacja, skala i funkcje tej przestrzeni, z jej drogami szybkiego ruchu, centrami biznesowymi, licznymi i rozległymi parkingami, przejściami podziemnymi – zupełnie nie przystają do dziecięcej perspektywy i dziecięcych możliwości. Miejsca dedykowane dzieciom są (zasadniczo niezbyt hojnie) wydzielane z tej podstawowej przestrzeni dorosłych, oraz dość ściśle organizowane – najczęściej jako place zabaw albo centra aktywności, w których prowadzi się konkretne zajęcia.

Jakiego typu przestrzenie mogłyby zatem wspierać swobodny ruch i swobodną zabawę w omawianym powyżej znaczeniu?

Inspiracji w tym zakresie dostarczają przykłady ze świata, lecz również rodzime rozwiązania, niekiedy nieco zapomniane w ostatnim trzydziestoleciu.

W Londynie w wielu parkach, zwykle w ich centralnej części, znajdują się rozległe, otwarte polany, często połączone z boiskami do różnych gier zespołowych. Dzieci decydują więc, czy chcą grać w piłkę, bawić się w berka lub chowanego, czy też wymyślić zupełnie nową, własną zabawę. Mieszkańcy w każdym wieku mogą zwyczajnie przysiąść lub położyć się na trawie albo zorganizować piknik, a raczkujące maluchy zyskują bezpieczną przestrzeń do nauki chodzenia. Rodzice dzieci młodszych i starszych czują się pewnie, bo polany są otwarte i płaskie, więc mimo sporych rozmiarów można je objąć wzrokiem.

Inne ciekawe rozwiązanie, znane z Londynu i Paryża, ale spotykane także w innych miastach Europy i świata, stanowią tzw. ogrody społeczne. Są to ogrody i zielone skwery zorganizowane w przestrzeniach pomiędzy budynkami mieszkalnymi, które często wyewoluowały z ogrodów prywatnych, otwartych następnie dla wszystkich mieszkańców. Ze względu na ich lokalizację, tego typu przestrzenie umożliwiają dzieciom spotkania na świeżym powietrzu bez znacznego oddalania się od domu, zwiększając tym samym szanse na czas spędzony z rówieśnikami bez bezpośredniego nadzoru rodziców.

gra w klasy

Podobną rolę pełniły niegdyś, choćby jeszcze w latach dziewięćdziesiątych, polskie podwórka, przestrzenie dookoła osiedlowych bloków, czy spokojniejsze boczne uliczki. Ich rola zaczęła jednak zanikać, jak się wydaje wraz z rozwojem współczesnego budownictwa deweloperskiego, w ramach którego przestrzenie między budynkami traktowane są raczej jako komercyjna strata niż potencjalne miejsca sąsiedzkich spotkań. Podobnie intensywny i niekontrolowany rozwój infrastruktury samochodowej, jaki nastąpił w ostatnim dwudziestoleciu, sprawia, że bezpiecznych i spokojnych ulic, również w tych kwartałach miast, które pełnią funkcje typowo mieszkalne – jest coraz mniej.

Szczęśliwie mamy też rodzime przykłady pozytywne. Po pierwsze są nimi dzikie, naturalne tereny zachowane w granicach miast (np. część obszarów nadwiślańskich w Warszawie, wyspa Bolko w Opolu, Ekopark Wschodni w Kołobrzegu). Po drugie – przestrzenie publiczne, które nieco odchodzą od stereotypowej wizji placu zabaw (urządzonego zawsze w ten sam sposób – z huśtawką, zjeżdżalnią i karuzelą), w zamian oferując więcej swobody i wspierając kreatywność. Są to, przykładowo, skwery z fontannami, zainstalowanymi bezpośrednio w ziemi i powalającymi na nieskrępowaną zabawę z wodą (np. fontanny przy metrze Centrum Nauki Kopernik w Warszawie), albo rozleglejsze i bardziej zróżnicowane place zabaw – jak np. plac w warszawskim Parku Ujazdowskim.

Po trzecie warto wspomnieć centra nauki i zabawy, które korzystają z najnowszej wiedzy na temat tego, jak działa dziecięcy mózg i w jakich warunkach dzieci zdobywają nowe informacje i umiejętności w sposób najbardziej naturalny, komfortowy i emocjonalnie bezpieczny. Takich miejsc powstało w ostatnich latach sporo – np.Experymentarium w Łodzi, Centrum Nauki Kopernik w Warszawie, Ogród Doświadczeń w Krakowie, czy też Explora Park w Wałbrzychu.

Wreszcie, ruch, swobodę i nieskrępowane odkrywanie świata mogą też wspierać inicjatywy, które pozwalają dzieciom bezpieczniej i bardziej swobodnie korzystać z przestrzeni dedykowanych nie tyle dzieciom, co ogółowi mieszkańców. W tym sensie najmłodszym służą wszelkie parki, skwery, deptaki, woonerfy, boiska. Innymi słowy wszystkie miejsca, w których dzieci mogą swobodnie chodzić, skakać, biegać, przystawać, odkrywać, jeździć na rowerze – a rodzice nie muszą się bać, że jeśli ich pociecha zboczy z wąskiego chodnika, to w każdej chwili może zostać potrącona przez rozpędzony samochód.[8]

Fundacja „Rodzic w Mieście” jako podstawowe rozwiązania wspierające swobodę poruszania się (nie tylko najmłodszych) wskazuje: brak barier architektonicznych, bezpieczną i dostępną komunikację miejską, naziemne przejścia dla pieszych, szerokie, równe chodniki oraz przestrzenie pozwalające na odpoczynek.[9]

Powołuje się także na przykład Barcelony, gdzie zaczęto projektować, oraz stopniowo wprowadzać, rozwiązanie znane jako „Superblocks”. Są to kwartały miasta wielkości ok. 400 na 400 m., z których niemal całkowicie wyprowadzono ruch samochodowy (dozwolona prędkość w ramach Superblock’u wynosi 10 km/h). W ten sposób powstała przestrzeń do aktywności fizycznych, kulturalnych, zabawy i wspólnego spędzania czasu.[10] A także miejsce, w którym można po prostu poruszać się bez nieustannej konieczności zważania na samochody, ograniczania się do wąskich ścieżek, zatrzymywania i czekania na możliwość przejścia na drugą stronę ulicy.

Finalnie warto podkreślić, że przestrzenie zielone, zwłaszcza te, które zachowują możliwie jak najbardziej naturalny, dziki charakter – nie tylko umożliwiają swobodną zabawę, lecz również wspierają, w sposób bardzo wszechstronny, fizyczny, społeczny i emocjonalny rozwój dzieci (a także dorosłych). Z badań wynika, że obcowanie z przyrodą, a zwłaszcza z jej mało przetworzonymi postaciami, ma działanie regeneracyjne dla człowieka we wszystkich grupach wiekowych. Wyzwala ze zmęczenia spowodowanego koncentracją uwagi, pozwala lepiej radzić sobie z codziennym stresem i frustracją. Sprawia wreszcie, że jesteśmy bardziej skłonni do zachowań altruistycznych i bardziej identyfikujemy się z miejscem zamieszkania.[11]

MIASTO BEZPIECZNE i WSPIERAJĄCE SAMODZIELNOŚĆ. MIASTO DLA WSZYSTKICH

Jak wynika z powyższych rozważań i przykładów, miejsca dedykowane dzieciom są w miastach niezwykle potrzebne. Mogą i powinny być liczne i różnorodne. A jednak, miasto prawdziwie przyjazne obywatelom w każdym wieku – również tym najmłodszym – idzie o krok dalej. Uwzględnia potrzeby wszystkich mieszkańców projektując i zmieniając miasto jako takie, w opozycji do dbania wyłącznie o te przestrzenie i inicjatywy, które z założenia prowadzone są „na rzecz dzieci” czy też „na rzecz seniorów”. Zrywa z wyraźnym podziałem na przestrzenie dla dorosłych, sprawnych i pracujących oraz przestrzenie dla dzieci, seniorów i młodych matek. Istotne jest więc, by zamiast wspomnianego wcześniej wydzielania skrawków przyjaznych przestrzeni z zasadniczo nieprzyjaznego miasta – uczynić miasto, w swej ogólności, miejscem życzliwym i inkluzywnym.

Bez urzeczywistnienia takiej wizji miasta, dzieci i ich rodzice (ale także osoby z niepełnosprawnościami, piesi, seniorzy) będą musieli mierzyć się w codziennym życiu z licznymi trudnościami. Co więcej, niektóre przeszkody mogą uniemożliwić realne korzystanie z inkluzywnych, przyjaznych przestrzeni i rozwiązań, nawet jeśli te, same w sobie, zostały zaprojektowane dobrze. Nawet najbardziej otwarte i mądrze zaprojektowane obszary zieleni, centra kultury czy domy sąsiedzkich spotkań, nie spełnią swojej roli (albo spełnią ją w ograniczonym zakresie), jeśli okaże się, że dzieci, seniorzy, osoby z niepełnosprawnościami nie są w stanie do nich dotrzeć, albo, docierając tam, poważnie ryzykują swoje bezpieczeństwo. Gdy, przykładowo, park od osiedli mieszkalnych oddziela miejska autostrada, rodzice nie pozwolą dzieciom, nawet starszym, pójść tam samodzielnie i skorzystać z niego bez rodzicielskiego nadzoru. Podobny problem wystąpi, jeżeli dom kultury z ciekawymi zajęciami usytuowany jest w dzielnicy z wysokim poziomem przestępczości.

Tymczasem, jak wskazywałam na początku tego artykułu, dążenie do samodzielności i autonomii to jedna z podstawowych dziecięcych potrzeb – nabierająca oczywiście tym większego znaczenia, im dziecko jest starsze. Powstaje zatem pytanie, czy dzisiejsze sześcio-, dziesięcio-, dwunastolatki, korzystają z niezależności i swobody w wymiarze adekwatnym do swojego wieku? Tim Gill, autor książki „No Fear: Growing Up in a Risk Averse Society”, wskazuje, że w przeciągu ostatnich kilkudziesięciu lat niezależność i swoboda dzieci została istotnie ograniczona.

W roku 1971 r. ośmioro na dziesięć siedmio- i ośmiolatków samodzielnie pokonywała drogę z domu do szkoły. W roku 1990 r. liczba ta spadła poniżej jednego dziecka na dziesięć. W 1971 r. przeciętny siedmiolatek samodzielnie odwiedzał swoich przyjaciół lub lokalne sklepy. W 1990 r. takie aktywności podejmowali dopiero dziesięciolatkowie.

W porównaniu ze swoimi rówieśnikami sprzed kilkudziesięciu lat, dzisiejsze dzieci spędzają więcej czasu pod kontrolą rodziców oraz więcej czasu w szkołach, gdzie co do zasady mają mało możliwości, by podejmować różne aktywności w sposób swobodny i nieustrukturyzowany.[12]Warto przy tym podkreślić, że Gill porównuje przede wszystkim dane z lat siedemdziesiątych i dziewięćdziesiątych. Można mieć podejrzenie, że różnice pomiędzy rokiem 1970 a 2020 byłyby jeszcze znaczniejsze.

Gill argumentuje, że ograniczanie dziecięcej wolności w dużej mierze wynika ze zmian kulturowych, z podejścia współczesnych rodziców i nauczycieli, którzy mają bardzo małą tolerancję dla ryzyka i bardziej obawiają się o bezpieczeństwo dzieci. Wskazuje, że istotną rolę mogły odegrać tu media, które, mocno nagłaśniając wypadki z udziałem najmłodszych czy też przestępstwa popełnione wobec dzieci, jednocześnie ukształtowały mylne wrażenie, jakoby te incydenty miały miejsce na porządku dziennym.[13]

Książka Gilla, mimo że porusza problemy uniwersalne, osadzona została w realiach Wielkiej Brytanii i dotyczy dzieci brytyjskich. Z perspektywy polskiej można mieć poczucie, że hipoteza o ogólnej społecznej nadopiekuńczości i awersji do ryzyka (jakkolwiek niepozbawiona pewnych podstaw) – jest mało trafiona. Wydaje się, że rodzicielskie lęki o bezpieczeństwo dzieci należy traktować raczej jako skutek, a nie przyczynę obecnego stanu rzeczy. W ostatnich dziesięcioleciach zaszło wiele zmian, które sprawiły, że przestrzenie miejskie są faktycznie mniej bezpieczne dla dzieci, w związku z czym również obawy rodziców i innych opiekunów wzrosły. I tak, o ile Gill sugeruje, że brytyjskie media kreują nieprawdziwy obraz wypadków, które wydarzają się nieustannie, o tyle w warunkach polskich one rzeczywiście…. wydarzają się nieustannie.

 

dzieci w mieście 1

 

Zgodnie z raportem stowarzyszenia Miasto Jest Nasze „Ofiary prędkości – koszty społeczne i gospodarcze”, Polska zajmuje trzecie miejsce od końca w Unii Europejskiej w statystykach dotyczących śmiertelności na drogach. Spośród 27 krajów UE (przed Brexitem) gorsze miejsca w tym rankingu zajmują jedynie Rumunia i Bułgaria. Prawdopodobieństwo śmierci na drodze jest w Polsce o ponad 50% wyższe niż średnio w Unii. Roczna liczba ofiar wypadków drogowych to blisko 40 tysięcy osób.[14]

Omawiany raport wskazuje także na wyniki pomiarów prędkości pojazdów przeprowadzonych przez Zarząd Dróg Miejskich w Warszawie w latach 2018–2020. Wynika z niego, że na wielu ulicach, które bynajmniej nie pełnią funkcji dróg szybkiego ruchu lub miejskich obwodnic, dozwolona prędkość jest przekraczana notorycznie.

Przykładowo, w badanych latach aż 98 proc. kierowców przekroczyło dozwoloną prędkość na ul. Kijowskiej, 88% – na ul. Grochowskiej, 81% – na al. Solidarności. Największa zanotowana prędkość wyniosła 128 km/h na wspomnianej ul. Kijowskiej, 137 km/h na al. Ujazdowskich, 138 km/h na ul. Grójeckiej.

Oczywiście, w zderzeniu z tak rozpędzonym pojazdem, pieszy praktycznie nie ma szans na przeżycie. Potwierdzają to, niestety, liczne tragiczne historie. W tym głośny w ostatnich latach wypadek na warszawskiej ul. Sokratesa, który stał się udziałem właśnie rodziców z małym dzieckiem. W październiku 2019 r., na przejściu dla pieszych, rozpędzony kierowca śmiertelnie potrącił ojca, który szedł przed matką prowadzącą wózek z dzieckiem. Kierowca w chwili wypadku jechał z prędkością 136 km/h, podczas gdy maksymalna dozwolona w tym miejscu prędkość wynosiła 50 km/h.

W takich warunkach trudno apelować do rodziców, by dawali swoim pociechom więcej swobody w poruszaniu się po mieście. Trudno przekonywać, że to po prostu nowa pokoleniowa „awersja do ryzyka”. Trudno o podstawowe poczucie bezpieczeństwa. Między innymi dlatego, chcąc wspierać zdrowy rozwój dzieci i umożliwiać im adekwatną swobodę, niezależność i autonomię, potrzebujemy zmian szerszych i bardziej przekrojowych. Zmian w myśleniu o mieście, w projektowaniu miast i w działaniach mających te projekty wdrożyć. Jak kilkakrotnie sygnalizowałam powyżej, potrzebujemy przeobrazić miasta, a nie ich fragmentaryczne obszary dedykowane tej czy innej grupie społecznej.

Jednocześnie propozycje zmian formułowane z myślą o dzieciach nie są niczym nowym – to w istocie te same postulaty, na które od lat wskazują aktywistki miejskie, organizacje społeczne, naukowcy, niektóre urzędniczki – najczęściej nie nazywając ich nawet ściśle „zmianami na rzecz dzieci”. Wynika to oczywiście stąd, że reformy „prodziecięce” przysłużyłyby się wielu innym grupom społecznym – seniorom, osobom z niepełnosprawnościami, ale też mieszkańcom aktywnym fizycznie i ceniącym kontakt z przyrodą.

"Miasta dla dzieci" rzeczywiście byłyby miastami dla wszystkich.[15].

 

Wyróżnienia w tekście pochodzą od redakcji portalu.

 

[1] Dlaczego zaspokajanie potrzeb rodziców i dzieci powinno stać się priorytetem miejskich władz i lokalnych społeczności, uzasadniałam szerzej w tekście Matka-Polka w mieście. Refleksje o rodzicielstwie (nie)wspólnotowym, zob. https://kongresruchowmiejskich.pl/nasze-tematy/wyzwania-spoleczne/item/96-matka-polka-w-miescie

[2]Korzyści płynące z ruchu i przebywania na dworze omawiają np. eksperci zaangażowani w program „Dzieci mają wychodne” prowadzony przez Fundację Rozwoju Dzieci, zob.: https://www.frd.org.pl/dzieci-maja-wychodne/eksperci-o-korzysciach-wychodzenia-na-dwor/

[3] Zob. np. A. Stein, Dziecko z bliska, Kielce 2012 oraz Shai Orr, Cud rodzicielstwa, Szczecin 2021.

[4] Zagadnienie możliwego wsparcia dla rodziców również poruszałam we wspomnianym powyżej artykule Matka-Polka w mieście. Refleksje o rodzicielstwie (nie)wspólnotowym.

[5]Ł. Adamkiewicz, D. Mucha, Polskie przedszkola w smogu, 2017, https://www.greenpeace.org/static/planet4-poland-stateless/2019/06/e8199e07-e8199e07-raport_przedszkola_w_smogu_final.pdf

[6]Z metaanaliz badań kohortowych prowadzonych w różnych krajach wynika, że powietrze złej jakości wpływa przede wszystkim na funkcjonowanie układu oddechowego, w tym ryzyko hospitalizacji z powodu zapalenia płuc. Dodatkowo, prowadzone na mniejszą skalę badania wskazują na możliwy negatywny wpływ zanieczyszczenia powietrza na rozwój poznawczy dzieci oraz ryzyko wystąpienia otyłości, a nawet chorób nowotworowych; zob. Polskie przedszkolaop. cit., s. 3, 9-10.

[7]Polskie przedszkolaop. cit., s. 5-6.

[8]Jako mama dwuletniego chłopca sama odczuwam ten problem na co dzień. Wielokrotnie zdarza się, że krępuję mojego syna w wózku nie z tego powodu, że nie byłby w stanie sam pokonać danej odległości, lecz dlatego, że nie mogę z nim bezpiecznie poruszać się drogami, które z założenia miały być bocznymi ulicami osiedlowymi, ale w praktyce nie spełniają takiej roli.

[9]https://blog.rodzicwmiescie.pl/2018/06/04/miasta-dla-dzieci/

[10]op. cit.

[11] P. Bell, T. Greene, J. Fisher, A. Baum, Psychologia środowiskowa, Gdańsk 2004, cyt. za: K. Jakubowski, Współczesne tendencje w projektowaniu przestrzeni dla edukacji ekologicznej w miastach, Dzikie Życie, nr 5/275, maj 2017.

[12] T. Gill, No Fear: GrowingUp in a Risk Averse Society, Londyn 2007 (tytuł w języku polskim: Bez strachu: wzrastając w społeczeństwie uprzedzonym wobec ryzyka [tłumaczenie własne]).

[13] T. Gill, op. cit., s. 62 i nast. 

[14]K. Czajkowski (red.),Ofiary prędkości – koszty społeczne i gospodarcze, Warszawa 2021.

[15] Jak wskazuje Anna Martyka: „Realizacja projektów »dla dobra dziecka« przełoży się na korzyć dla wszystkich. (…) Planowanie strategii rozwoju miast według powyższego paradygmatu pozwoli na zapewnienie dzieciom praw w kształtowaniu przestrzeni miejskich oraz na to, aby mogły one na podobnych zasadach, jak dorośli decydować o ich kształcie, organizacji i użytkowaniu. Zasada »dla dobra dziecka« będzie wpisana w ten sposób w procesy decyzyjne, zapewniając także bezpieczny i nieodzowny dla wszechstronnego rozwoju powrót dzieci do domeny publicznej, dając im tym samym sposobność wyciągnięcia ich z domeny prywatnej, w której – w obecnych realiach – są zatrzymywane. Włączenie dzieci w proces planowania i projektowania przestrzeni miejskich pozwoli wiele z tych realnych i wyimaginowanych niebezpieczeństw ograniczyć lub usunąć.”, zob.: A. Martyka, Wpływ projektowania „dla dobra dzieci” na poprawę ogólnego standardu życia w miastach, https://journals.pan.pl/Content/103150/PDF/06_Martyka.pdf

Adres korespondencyjny:
Związek Stowarzyszeń KONGRES RUCHÓW MIEJSKICH
80-236 Gdańsk, Aleja Grunwaldzka 5 
E-mail: Ten adres pocztowy jest chroniony przed spamowaniem. Aby go zobaczyć, konieczne jest włączenie w przeglądarce obsługi JavaScript.
Konto bankowe: 76 1600 1462 1887 8924 3000 0001
NIP: 779 246 16 30