Książka jest już dostępna w załączniku w formie e-booka, można ją sobie ściągnąć i przeczytać, gorąco zapraszamy. Zapraszamy my, czyli jej twórcy: Witold Gawda i ja, podpisany pod tym materiałem, który mam nadzieję do lektury zachęci.
W książce w centrum uwagi nie jest samorząd jako instytucja nad którą wszyscy się teraz rozczulają, tylko SAMORZĄDNOŚĆ (głównie miejska), jako wartość nadrzędną w narracji o samorządzie. Związek między pierwszym a drugim jest taki, że instytucje samorządowe w założeniu miały/ mają być służebne wobec samo-rządzącej się wspólnoty mieszkańców. Wyszło mocno odwrotnie, stąd „pustynia samorządności” jako wątek przewodni publikacji. Instytucje samorządowe uniezależniły się od samorządu, który stanowi wspólnota mieszkańców, i realizują one priorytety własne swoich szefów. Wyraża to powszechnie stosowane nazewnictwo – „samorząd” to urząd miasta/ gminy, czy rada miejska/ gminy, a „samorządowcy” to etatowi rządzący tymi instytucjami, tzw. „włodarze”.
Nie o to chodziło w reformie samorządowej, która wzięła się z ducha uchwały I Krajowego Zjazdu NSZZ „Solidarność” we wrześniu 1981 r. pt. „Samorządna Rzeczpospolita”. Poprawianie instytucji samorządowych jest dziś godne uwagi o tyle, o ile służy rozwijaniu samorządności. Z oczywistym stwierdzeniem, że liczne w ostatnich latach działania władzy centralnej uderzające w same podstawy samorządu (i samorządności), należy kategorycznie potępić. Chodzi o takie jak centralizacja państwa, „upaństwowienie” samorządu, obcinanie finansowania, ograniczanie kompetencji, upartyjnienie itd.
Krytyczna ocena stanu samorządności lokalnej jest coraz bardziej powszechna. Ten krytycyzm rośnie obok mainstreamowego przekazu, że reforma samorządowa to najdoskonalsze dokonanie III RP. Być może instytucje samorządowe działają często sprawniej niż rządowe, co ludność docenia, a politycy mogą się pochwalić. Aktywiści ruchów miejskich mają konkretną wiedzą, zwykle krytyczną, o codziennym funkcjonowania (braku) samorządności. Opartą na wieloletnich doświadczeniach i obserwacji władzy z bliska, ale „z boku”, czyli niezależnych. Niemniej istotne są inne liczne źródła ocen krytycznych – publikacje książkowe, obszerna publicystyka w czasopismach oraz w mediach elektronicznych (np. reportaże, podcasty), opracowania ekspertów i wyniki badań naukowych.
W tych negatywnych ocenach zawarte są często emocje wynikające z subiektywnych doświadczeń. Potrzebne było zobiektywizowanie diagnozy stanu samorządności. Przyjęliśmy, że wiarygodnie o nim świadczy wdrożenie przez władzę, albo nie, standardowych praktyk samorządnościowych. Chodzi o różne sposoby włączania mieszkańców w zarządzanie miastem i decydowanie o nim, jak konsultacje społeczne, inicjatywy uchwałodawcze, referenda, panele obywatelskie, jednostki pomocnicze (rady osiedli/ dzielnic) i inne (tematów pytań było 29). Całkowity ich brak to wykluczenie mieszkańców ze współdecydowania/ współzarządzania miastem wskazujące na pustynię samorządności. Czyli rządy ponad głowami mieszkańców, bez liczenia się z ich opiniami, problemami i potrzebami. Wybraliście nas, więc teraz u-rządzimy was! TKM[1].
W książce przedstawione zostały wyniki prostego badania skierowanego do prawie wszystkich miast w Polsce, z których wyłania się obraz naszego kraju jako w dużej części pustyni samorządności. INDEKS SAMORZĄDNOŚCI MIASTA (ISM), oparty na informacji o funkcjonowaniu/ wdrożeniu w danym mieście, albo jego braku praktyk samorządnościowych włączających mieszkańców w decyzje i zarządzanie, pokazuje skalę tego spustynnienia.
Oto ponad połowa badanych miast nie może wykazać się wdrożeniem lub prowadzeniem ŻADNEJ z 21 praktyk/ procedur samorządnościowych spośród 29, o jakie pytaliśmy. Czyli niemal w 2/3 obszarów możliwego praktykowania samorządności o które pytaliśmy jest ZERO w ponad połowie miast.
Uszeregowaliśmy te miasta wg ISM w kolejności od takich, w których ŻADNA z nich nie miała miejsca w diagnozowanym okresie (2023) – jest kilka takich miast – do takich, gdzie wdrożonych było najwięcej, ale nigdzie wszystkie…. Trzeba dodać, że ta diagnoza odkrywa brak elementarnej samorządności na jej minimalnym, „urzędowym” poziomie. Nie chodzi tu o żadne zaawansowane czy wyrafinowane programy upodmiatawiania mieszkańców.
Niejako równolegle przedstawiamy w publikacji zbiór 43 postulatów opracowanych w zespole roboczym Kongresu Ruchów Miejskich, pod nazwą SAMORZĄDNOŚĆ 2.0. Są to propozycje zmian w rozmaitych regulacjach mających sprzyjać rozwojowi podstawowego poziomu samorządności lokalnej, zwłaszcza miejskiej. O stosunek do najważniejszych z tych postulatów zostało zapytanych kilkuset miejskich radnych z całego kraju. Ich afirmatywny stosunek do naszych propozycji, z jednym-dwoma wyjątkami, wskazuje na krytyczny stosunek do obecnego samorządowego status quo samych jego uczestników. Testowaliśmy też partie polityczne – Zieloni najbardziej podzielili punkt widzenia KRM.
Słowo „rewitalizacja” w tytule nie jest do końca jest trafne, ale inne wydają się gorsze na określenie zadania polegającego na wykreowaniu samorządności od podstaw („wynalezieniu?”). Nie „poprawieniu”, „ożywieniu”, „odbudowaniu” – bo to zakłada, że istnieje już „jakaś” samorządność, którą należy tylko „udoskonalić”. Tak nie jest. Po przełomie 1989 r. żadnej samorządności nie było. W kolejnych latach, a zwłaszcza po 2002 r. kiedy zapanowało miejskie/ gminne jedynowładztwo prowadzące do oligarchizacji, społeczności lokalne były raczej zniechęcane niż wdrażane do zaangażowania w sprawy publiczne. Ożywienie miało miejsce, m.in. za sprawą ruchów miejskich, na zasadzie sprzeciwu, protestu, krytyki władzy, buntu, które odbijały się jak od ściany od niechęci czy obojętności władzy. Odgórna tzw. „partycypacja” utrwalająca status quo, była/ jest wprowadzana zamiast demokracji miejskiej, w której podmiotowi mieszkańcy mają głos stanowiący. Nie ma go w fasadowych konsultacjach, zmanipulowanych budżetach obywatelskich, zablokowanych inicjatywach uchwałodawczych czy ignorowanych wnioskach/ uwagach do planów miejscowych itd. Mamy świadomość, że w rzeczywistości jest gorzej niż pokazują uzyskane wyniki, uchyliliśmy tylko rąbka publicznej tajemnicy...
Samorządność, tak jak demokracja w ogóle, wymaga oparcia w standardach aksjologicznych i moralnych. To nie jest neutralny wobec wartości dyktat większości, swawolny anarchizm czy partykularny, agresywny egoizm lokalny. Prawo do miasta, które samorządność ma gwarantować, nie stoi ponad innymi prawami, prawami człowieka, mniejszości, prawem krajowym i uznanym międzynarodowym. Nie może też uderzać w progresywne wymogi zrównoważonego rozwoju.
Obecnie, w 35 lecie samorządu, nasila się ofensywa środowisk i organizacji skupiających „włodarzy”, którzy domagają się jeszcze więcej władzy, więcej pieniędzy i przywilejów (np. emerytalnych). Przede wszystkim chcą trwać na stolcach dożywotnio, stąd początek ostrej walki ws. dwukadencyjności.. O tym też piszemy w książce.
I last, but not least: stan samorządności, czyli de facto miejskiej demokracji, rzutuje na funkcjonowanie demokracji politycznej w szerszej, krajowej skali. Ludzie wdrożeni od wczesnych lat do wolności polegającej na braniu odpowiedzialności za stan swojego najbliższego otoczenia, osiedla, dzielnicy, miasta, w razie potrzeby gotowi do jego obrony, dysponujący odpowiednimi kompetencjami nabywanymi stopniowo, skomunikowani ze sobą i zorganizowani – nie tak łatwo pozwolą na narzucenie porządków autorytarnych uchylających prawa i wolności oraz demokratyczne standardy. Czy nie jest tak, że teraz w jakiś stopniu płacimy politycznymi perturbacjami za wieloletnią pustynię samorządności?
[1] Teraz kurwa my! Nieoficjalny slogan powyborczy prawicy. https://pl.wikipedia.org/wiki/TKM