Na początek historia z Kowala, miasta leżącego w centralnej Polsce, blisko Włocławka, w obecnym województwie kujawsko-pomorskim, ale niedaleko od granicy województw mazowieckiego i łódzkiego. To miasto, które chlubi się miejscem urodzenia Kazimierza Wielkiego, a więc historia i dziedzictwo ma tu znaczenie. Kowal otrzymał rządową dotację na remont zabytkowego młyna w wysokości 490 tys. zł. Młyn jest własnością prywatną, lecz stanowi zabytek chroniony prawem. By przyjąć dotację samorząd powinien wyasygnować ze swojego budżetu dodatkowo 100 tys. zł.
W miasteczku jednak zaczął się rodzić protest przed przekazywaniem publicznych środków na rzecz prywatnej nieruchomości. Sondaż przeprowadzony przez burmistrza potwierdził te nastroje. Rada miasta stanęła przed wyborem: nie pozwolić, by zmarnowało się prawie pół miliona dotacji i niewielkim kosztem zadbać o wygląd i dziedzictwo miasta, czy postąpić zgodnie z wolą mieszkańców i przeznaczyć 100 tys. zł z budżetu miasta na inne cele?
Nie wiem, czy istniało jakieś wyjście pośrednie, jakieś salomonowe rozwiązanie, ale z całą pewnością podobnych dylematów nie brakuje w polskich miastach. Nierzadko bywa, że wszelkie racjonalne argumenty przemawiają za jakimś rozwiązaniem, a jednak nie udaje się przekonać do niego mieszkańców. Władze miasta stają wówczas przed wyborem priorytetu. Czy mają nim być wartości np. ochrona dziedzictwa, względy ekologiczne lub inne cele, czy nadrzędnym priorytetem jest wola mieszkańców?
To jest dylemat, przed którym stają nie tylko władze miast, ale jakże często miejscy aktywiści. Jako ruchy miejskie zabiegamy o zmiany, które budują nową jakość miast, często wybiegają w przyszłość i pokazują rozwiązania, które dotychczas nie miały swoich orędowników. Co więcej, te rozwiązania nieraz nie mają też dostatecznej liczby zwolenników.
Stajemy wówczas przed wyborem podobnym do tego, przed którym stanęło miasteczko Kowal. Nim dowiecie się, co tam zdecydowano, wspomnę o podobnym dylemacie, o którym opowiedział mi prezydent Katowic Marcin Krupa. Z dumą pokazując tamtejsze centrum kongresowe powiedział, że zbudował je mimo że za jego budową opowiadało się tylko 5% mieszkańców Katowic. Innymi słowy, zdecydował o tej inwestycji wbrew mieszkańcom.
Co zrobił burmistrz Kowala Eugeniusz Gołembiewskii tamtejsza rada miasta? Poszli za głosem mieszkańców, mimo iż uważali, że lepiej byłoby wyremontować zabytek, uszanowali wolę mieszkańców i zrezygnowali z dotacji.
Jak postąpilibyście w sytuacji, gdy nie byłoby rozwiązania pośredniego? Bylibyście bardziej Marcinem Krupą, czy Eugeniuszem Gołembiowskim?
Echa podobnego dylematu odczytać można z amerykańskich wyborów. Warto zwrócić uwagę na sposób argumentacji, która przeważyła szalę w tych wyborach. Jest w niej dużo złości na państwo, które zawiodło oczekiwania wielu, ale przede wszystkim jest nienawiść do waszyngtońskich elit, do ich narracji, wyboru priorytetów i przekazu. Oni troszczą się o wszystkich innych, tylko nie o mnie – zdaje się mówić mieszkaniec małego miasteczka zagubionego wśród upadających biznesów, które przegrały wyścig z globalizacją. Oświecone i progresywne elity nie negocjowały priorytetów z prostymi ludźmi, no bo z kim tu gadać, skoro oni niczego nie rozumieją.
Nie jest łatwo czekać z wprowadzeniem obiektywnie koniecznych zmian, aż przekona się nierozumiejących. Najczęściej zwycięża postawa: możemy działać wbrew większości, nie czekać aż ich przekonamy, bo sami później przyznają nam rację.
Czy jednak takie rozumowanie nie prowadzi nas do konsekwencji, które widzimy dziś w wynikach różnych wyborów, nie tylko tych amerykańskich? Czy zbyt łatwo nie pozwoliliśmy sobie, by progresywne rządy odjechały od tej części obywateli, którzy nas nie rozumieją? Przecież w większości mają słabe wykształcenie i niski kapitał kulturowy. Zostawiliśmy ich na pastwę populistów, którzy tę ich słabość wykorzystują do swoich celów.
Moim zdaniem nie ma wyjścia. Trzeba uruchomić proces uzgadniania ważnych spraw ze zwykłymi ludźmi. Dać im prawo do decydowania, a tym samym budować poczucie odpowiedzialności za wspólne sprawy. Nie zadowalać się tym, że negocjować będą tylko ze sobą jacyś przedstawiciele, „włodarze”, czy partie polityczne. Tu chodzi o rozmowy i decyzje zwykłych ludzi. Nie ma do tego lepszego miejsca niż poziom miasta czy gminy. Nie ma lepszej formuły niż prawdziwa samorządność lokalna.
Trzeba dać priorytet samorządności, a o progresywność zabiegać tylko pod warunkiem, że przekonamy nieprzekonanych. W przeciwnym wypadku oddawać będziemy rządy populistom w kolejnych krajach i miastach, a kto wie, może i pożegnamy się na dłużej z demokracją.
Lepiej posuwać się po pół kroku wprzód negocjując każdy ruch z ludźmi inaczej myślącymi lub obojętnymi, niż robić duże kroki do przodu, by za chwilę być zmuszonym do cofania się do punktu wyjścia – o ile nie sporo dalej.