Konsultacje społeczne Poznań, marzec 2014
Witold Gawda

Z wykształcenia socjolog. Pracował w mediach, był m.in. dyrektorem Biura Reklamy TVP. Założył w Łomiankach ruch miejski DIALOG, który w wyborach 2014 r. zdobył 10% głosów. Współtwórca porozumienia „Mieszkańcy Łomianek”, które w 2018 r. wygrało wybory na burmistrza i wraz z koalicjantem ma większość w Radzie Miejskiej. Członek Zarządu Kongresu Ruchów Miejskich pierwszej kadencji, obecnie prezes zarządu KRM IV kadencji. Do 14 lutego 2022 pełnił funkcję wiceburmistrza Łomianek.

Krzywe zwierciadło partycypacji

30 maj 2021

Partycypacyjna demokracja miejska jest jedną z podstawowych wartości konstytuującej ruchy miejskie. Pomijając acz nie uchylając pytania „partycypacja czy demokracja”, stawianego często w związku z wykoślawianiem praktyk partycypacyjnych, pochylimy się nad kwestią konsultacji społecznych, które są chyba najbardziej rozpowszechnioną formą tych praktyk. Już, choć jeszcze nie dużą skalę, stajemy po „drugiej stronie” – jako ci, którzy konsultacje w imieniu władzy organizują. To bardzo pouczające doświadczenie, poszerzające punkt widzenia. Autor tekstu jest w takiej sytuacji – patrz notka biograficzna [red.]

 Jakoś nie potrafię pisać ku pokrzepieniu serc, a kręci mnie szukanie paradoksów i dziury w całym.
Na początek banalne z pozoru pytanie: czemu proces partycypacyjny ma służyć? Odrzucam odpowiedzi typu „żeby się ludzie mogli wygadać”; „żeby im się wydawało, że decydują” itp. Dla mnie partycypacja jest użyteczna, jeśli pozwala odtworzyć strukturę potrzeb w jakimś obszarze. Jeśli do tego nie prowadzi, jest rodzajem psychoterapii grupowej lub, co gorsza, listkiem figowym skrywającym całkiem niedemokratyczne pomysły.

MOTYWACJA I DETERMINACJA A (NIE)REPREZENTATYWNOŚĆ 

I z realizacją takiego celu mamy kłopot. Taki oto, że przy wszelkich metodach (z ankietami włącznie) spotykamy się z rażącą wręcz niereprezentatywnością. W konsultacjach uczestniczą jedynie osoby szczególnie zmotywowane. Te, które o coś, albo przeciw czemuś, chcą walczyć. Powody, dla których to czynią są oczywiście bardzo różne, od obrońców drzew przejętych poczuciem odpowiedzialności za coś więcej niż ich kawałek podłogi, po obrońców świętego prawa własności do budowania czegokolwiek, gdziekolwiek i dla zysku kogokolwiek. Bez doładowania emocjami te skrajne postawy nie byłyby w stanie nikogo ruszyć z domu. Nawiasem mówiąc w domenie publicznej, którą oglądamy przez media (coraz częściej społecznościowe) także dominują interesy grup nie największych, a grup najbardziej zdeterminowanych. I tak więcej mówimy o prawach LGBT niż o potrzebie przedszkoli czy żłobków. Częściej obserwujemy antyaborcjonistów niż ludzi czekających miesiącami na wizytę u specjalisty itp.

Paradoksalnie najlepszą robotę w propagowaniu skutecznej, bo bardziej reprezentatywnej partycypacji robią wszelkiej maści zamordyści. Pozwalają wygenerować u dużych rzesz obywateli motywację, by się ruszyli i coś próbowali zmienić. Piszę „bardziej reprezentatywną” a nie całkiem, bo zamordysta zawsze na kimś się wspiera, są jacyś beneficjenci, kolaboranci, czy po prostu kompletnie bierni i potrafi być ich całkiem dużo. Natomiast dziejowy proces decyzyjny też nie działa jak aptekarz. Nie wtedy załamują się autorytarne rządy gdy na ulice wyjdzie 50% plus jeden obywatel. Znowu trzeba w analizie wziąć pod uwagę czynnik determinacji. Zmotywowana, uzbrojona w emocje mniejszość już nie raz pokazała, że może zmienić bieg historii.

Można tu zauważyć paradoksalną zbieżność, im bardziej interes jest powszechny, zgeneralizowany, a więc dotyczący bardziej zróżnicowanej wewnętrznie zbiorowości, tym rzadziej staje się przedmiotem determinacji i emocjonalnego wzburzenia. Tym rzadziej ktoś o jego realizację walczy. W efekcie interes ogólnospołeczny jakże często przegrywa z silnie zmotywowanym interesem partykularnym.

Wracam jednak do moich ulubionych konsultacji. Nie ma szans by były one w stanie wygenerować prawdziwą mapę potrzeb. Taką, która nam powie, że na tym placu bardziej potrzebne jest przedszkole niż boisko piłkarskie. Może nam powiedzieć, że są zdeterminowani zwolennicy lub przeciwnicy czegoś. Tyle i nic więcej. Dominujący, lecz rozproszony i niewyposażony w emocje interes najpewniej umknie naszej uwadze. Jeśli podążymy za wynikami takiego procesu, powstanie coś, co uciszy jedną ze zdeterminowanych grup, da decydentom poczucie trafnego wyboru, bo już nie słychać protestów, lecz nie zaspokoi znacznie powszechniejszych potrzeb. Klasycznym przykładem jest tu los służby zdrowia stanowiący interes wielkich, absolutnie dominujących zbiorowości, lecz tak dalece rozdrobniony, że pozbawiony zdeterminowanych fighterów.

DA SIĘ KONSULTOWAĆ LEPIEJ?

W tym kontekście pojawia się pomysł poprawienia wad procesu konsultacyjnego. Trzeba lepiej dobrać uczestników, trzeba przedstawić im dane, fakty. Trzeba tak długo dyskutować, aż się przekona, czy wreszcie multiplikować metody.

Sorry, ale takie myślenie zbliża nas niebezpiecznie do nieładnie pachnącego pojęcia demokracji sterowanej, czyli nie-demokracji. Procesem demokratycznym a w szczególności partycypacją da się manipulować. O tym wiemy wszyscy. I dość powszechnie się z tego korzysta. Częściej niestety, by przykleić listek figowy do już podjętej decyzji, ale bywa też, że manipulujemy by poprawić reprezentatywność, a więc rzetelność całego procesu. W mojej ocenie to droga donikąd. Narzucanie swoich wyobrażeń, jak powinien wyglądać wynik konsultacji i naginanie rzeczywistości do tego obrazu. Dąży się np. do bardziej równomiernej reprezentacji poszczególnych grup, a tymczasem ich znaczenie wcale nie musi być równe. Zwierciadło jest nadal krzywe, tylko ręcznie miejscami ponaciągane.

Czy to oznacza, że partycypacja, a może i demokracja nie ma sensu? Nic podobnego. 
Rzecz jest w tym, by sobie uświadomić ograniczenia metod, które stosujemy. Nie wierzyć, że zebranie osiedlowe powie nam więcej, niż może powiedzieć. Jeśli zdarzy się taka potrzeba, mieć odwagę powiedzieć mieszkańcom, że choć w protokole z konsultacji jest A i B to jednak zbudujemy C. Rozwiązanie leży w uczciwej transparentności procesu decyzyjnego. Procesu, w którym jest miejsce na udział grup interesariuszy, jest rozbudowana analiza potrzeb oparta o dane, wiedzę specjalistyczną, metody pomiarowe i wreszcie decyzja, którą wiadomo kto podejmuje i kto za nią odpowiada.

Druga sprawa o fundamentalnym znaczeniu, to praca nad kapitałem społecznym, nad zaufaniem uczestników konsultacji do siebie nawzajem. Budowanie poczucia odpowiedzialności za zbiorowość. Doświadczenia ostatnich lat z poziomu wielkiej polityki niestety nie przybliżają nas do tego. W idealnym społeczeństwie złożonym z altruistów wszystkie powyższe uwagi krytyczne byłyby nieadekwatne, ciągle go jednak nie mamy i w pełni pewnie nigdy nie osiągniemy.

Kto szanuje demokrację nie będzie populistycznie ukrywał się za jej procedurami, tylko uczciwie powie jak jest. Z demokratycznym suwerenem wiemy, że bywa różnie, nie zawsze staje na wysokości zadania. Od rządzących wymagam nie tyle posłuszeństwa wobec niedoskonałości demokratycznych mechanizmów, co uczciwości w docieraniu do prawdziwych potrzeb dzisiejszych i przyszłych mieszkańców. Tego też wymagam od siebie.

Adres korespondencyjny:
Związek Stowarzyszeń KONGRES RUCHÓW MIEJSKICH
80-236 Gdańsk, Aleja Grunwaldzka 5 
E-mail: Ten adres pocztowy jest chroniony przed spamowaniem. Aby go zobaczyć, konieczne jest włączenie w przeglądarce obsługi JavaScript.
Konto bankowe: 76 1600 1462 1887 8924 3000 0001
NIP: 779 246 16 30