Lech Mergler

Aktywista miejski z Poznania, z zawodu inżynier, potem wydawca i publicysta. Współtwórca stowarzyszeń My-Poznaniacy i Prawo do Miasta. Współorganizator Kongresu Ruchów Miejskich w 2011 r. w Poznaniu, prezes zarządu KRM 2016-2019. 

Decentralizacja, samorząd, samorządność, kacykoza

14 styczeń 2024

Osadzaniu się niedawnej opozycji w roli nowej władzy zaczyna towarzyszyć pobudzenie grup interesów z ich roszczeniami, postulatami, oczekiwaniami  co jest naturalne. Funkcjonując z boku polityki zarejestrowałem w ciągu tylko kilku dni trzy takie akcje. A potem straciłem rachubę…

O lobby wiatrakowym słyszeli wszyscy. Potem byli deweloperzy z apelem o ograniczenie prawa do odwołań od zezwoleń na ich inwestycje. Kolejne wystąpienie do nowej władzy, tu najważniejsze, to memoriał organizacji „samorządowców” zawierających całą listę środowiskowych żądań.

Samorządowcy piszą do rządu

Kwestie samorządowe są istotne dla środowiska ruchów miejskich. Także dlatego opracowaliśmy memoriał Samorządność 2.0. Duża część naszych postulatów rozmija się jednak z oczekiwaniami organizacji skupiających przedstawicieli władzy samorządowej (głównie wykonawczej). Pojawiły się one w obiegu kilka lat temu, m.in. na sztandarach niósł je ruch/ stowarzyszenie „TAK dla Polski”. Teraz przyjęły finalną postać, zostały formalnie zaadresowane i podpisane. Spełnia się przewidywanie zawarte w materiale na stronie internetowej KRM:
Społeczeństwo obywatelskie funkcjonuje przede wszystkim lokalnie i zderza się z siłą samorządowej władzy, skupionej w rękach tzw. włodarzy: prezydentów, burmistrzów i wójtów. Nie widać, by ostatnie wybory miały przynieść zmianę na lepsze paternalistycznych, często quasi-autokratycznych stosunków między władzą lokalną a jej „poddanymi”, społeczeństwem obywatelskim[1]. Przeciwnie: przywileje i duże uprawnienia „włodarzy” zostaną raczej rozszerzone, jak domagają się ich korporacje, będące de facto zorganizowanymi grupami załatwiania interesów tego środowiska. To poważne wyzwanie dla społeczności i organizacji lokalnych oraz ruchów miejskich.

Oto z datą 27 listopada br. na stronie www Związku Miast Polskich ogłoszono materiał „Oczekiwania samorządów wobec Sejmu RP X kadencji oraz nowego rządu”. W jego leadzie czytamy:
Organizacje samorządowe deklarują gotowość współpracy z nowym rządem w kwestii decentralizacji państwa. W ostatnich latach wypracowały postulaty i projekty ustaw, które nie zostały uwzględnione przez dotychczasową większość sejmową.
Dalej znajdują się oczekiwania wobec nowej władzy centralnej. Załącznikiem jest uchwalony 27 maja br. na spotkaniu w Senacie RP dokument pt. Diagnozy i recepty na główne problemy SAMORZĄDU TERYTORIALNEGO 2023” (dostępny tu jako załącznik) oraz projekty kilku ustaw, które mają służyć realizacji oczekiwań „samorządowców”. Zbiorowymi autorami-sygnatariuszami dokumentu są organizacje społeczne i jedna instytucja[2].

spalarnie a smog


Z czym do gości?

Finalny dokument spisany jest w formacie diagnoza-recepta: diagnoza stanu/ sytuacji w samorządzie  i mająca przynieść rozwiązanie problemów – „recepta”, w postaci projektu ustawy/ zmiany ustawy. Wątków tematycznych jest od pięciu do dziewięciu, w zależności od wersji. Można je z grubsza podzielić na cztery grupy: (1) takie, które wydają się oczywiście słuszne i potrzebne (ale pewnie wymagające dalszej dyskusji i dopracowania); (2) kontrowersyjne lub dające się obronić tylko w części; (3) nadające się do odrzucenia. Plus grupa (4), której brak – zbiór pusty. Kryterium tutejszej kwalifikacji/ oceny jest dobro i interes samorządu rozumianego wg Konstytucji jako wspólnota tworzona przez ogół mieszkańców miasta/ gminy. Funkcjonariusze zarządzający jej sprawami pozostają jedynie na usługach samorządu ale oni sami NIE STANOWIĄ i NIE TWORZĄ SAMORZĄDU, choć najczęściej przedstawiają się JAKO samorząd/ „samorządowcy”[3].

Do grupy pierwszej, akceptowalnej, należy duża większość ogłoszonych żądań, z grubsza zgodnych z decentralizacyjnymi postulatami manifestu KRM Samorządność 2.0. Chodzi o naprawę finansowania samorządów; autonomię samorządów wobec centrum władzy, np. w sprawach organizacja sieci szkół lub stosowania generalnych klauzul w kwestii zadań samorządu, tworzenia samorządowych związków; ochrony środowiska, gospodarki komunalnej, ochrony zdrowia, gospodarki przestrzennej.

Kontrowersyjne albo niekompletne są postulaty dotyczące komisji wspólnej rządu i samorządu oraz idei Senatu jako izby samorządowej. Nie do przyjęcia jest zaś zniesienie zasady dwukadencyjności na stanowiskach wójta/ burmistrza/ prezydenta miasta. Łączy się to z podstawowym, kompletnym brakiem postulatów dotyczących jakości lokalnej demokracji włączającej mieszkańców. Nic, zero, jakby nie było żadnego problemu, nie było potrzeby zmian, nie było zagrożeń, konfliktów, protestów.

Lodz Fenomen


Samorząd to wspólnota, nie zarząd firmy!

W organizacjach „samorządowców” dominują przedstawiciele władzy wykonawczej, czyli wójtów/ burmistrzów/ prezydentów miast, więc ich postulaty wyrażają ich punkt widzenia, ich interesy i potrzeby. Stąd np. w kwestii komisji wspólnej rządu i samorządu nie ma nic o udziale przedstawicieli społeczeństwa obywatelskiego, tak jak w pomyśle delegowania włodarzy do Senatu. Jeśli samorząd to wspólnota mieszkańców, jego dobro nie jest identyczne z interesem zarządców, a bywa sprzeczne.

Z ogólnego obrazu spisanych oczekiwań i potrzeb środowiska włodarzy wyłania się wizja kraju jako federacji lokalnych autonomii („księstw”?) samorządowych, mało zależnych od władzy centralnej, z formalną grupą nacisku na rząd i Sejm w postaci samorządowego Senatu, zabezpieczonych finansowo i o dużych uprawnieniach. Panować mają tam „włodarze”, najlepiej przez długie lata, a prawo nie ma ograniczać czasu zasiadania na stolcu lokalnej władzy. Wiadomo, że ten kto już rządzi ma zasoby by wygrywać kolejne wybory i dalej rządzić i rządzić (o tym potem).

Wizji Polski jako federacji samorządów można bronić[4], ale pod kardynalnym warunkiem – silnej, demokratycznej podmiotowości ogółu członków wspólnoty samorządowej, mieszkańców, oddziałującej na codzienne działanie samorządu. Na początek to wymóg skutecznej, demokratycznej kontroli społecznej i nadzoru nad władzą lokalną, zwłaszcza wykonawczą. Także kontroli ze strony demokratycznie wybieranych reprezentacji mieszkańców – organów stanowiących: rad miast/ gmin, zdominowanych teraz przez „włodarzy” i miejską biurokrację. Kontroli skutecznej, dysponującej narzędziami realnej egzekucji uprawnień, a nie bezzębnym „opiniowaniem” lub „konsultowaniem”, z czego nic nie wynika. Na ten temat w postulatach „włodarzy” nie ma w ogóle mowy. I to zrozumiałe – kontrola taka nie leży w ich interesie, bo ograniczałaby ich władzę.

„Samorządowcy” nie reprezentują lokalnych społeczności obywatelskich, tylko potrzeby organów zarządczych, co wynika z ich postulatów. Brak tam słów partycypacja społeczna, demokracja lokalna, zarządzanie partycypacyjne, udział mieszkańców w zarządzaniu, kontrola społeczna itd. Nie ma słowa o licznych procedurach partycypacyjnych, funkcjonujących obecnie, także obowiązkowych. Zbyt często mają one charakter fasadowy – nie służą wpływaniu mieszkańców na decyzje władzy, tylko stwarzaniu pozorów, iż taki wpływ jest. Podmiotowość mieszkańców, jej zwiększanie, lobby „włodarzy” nie jest zainteresowane. Stąd teza wyżej o rozmijaniu się postulatów samorządowej władzy z potrzebami i problemami lokalnych demokracji, opartych na współudziale mieszkańców w zarządzaniu. „Włodarze” nie chcą zarządzać miastami z mieszkańcami tylko rządzić mieszkańcami.

gorzow

Kogo obchodzi samorząd-ność?

Dla kogo ważna jest podmiotowość mieszkańców w ich małych, samorządnych ojczyznach? Wydawać by się mogło, że dla obu stron politycznego sporu w Polsce – populistycznej prawicy i demoliberalnej, niedawnej opozycji. Oto PiSowska władza przyjęła pewne rozwiązania sprzyjające podmiotowości: ułatwienia dla lokalnych referendów, inicjatyw uchwałodawczych mieszkańców, czy budżetów obywatelskich. Z kolei demoliberalna opozycja antyPiS mocno agitowała „za samorządami” sprzeciwiając się centralizacji kraju, obcinaniu uprawnień i kasy dla samorządów itd. Ograniczenie do dwóch kadencji sprawowania funkcji burmistrza/ prezydenta/ wójta miało służyć rozbiciu lokalnych klik, ale w istocie chodziło o pozbycie się antypisowskich włodarzy, często „wielokadencyjnych”. A demoliberalna obrona samorządów ma swój interes polityczny: antypopulistyczna opozycja ma w miastach zaplecze o dużym potencjale ekonomiczno-społecznym, politycznym i kulturowym. To progresywne, otwarte miasta są podstawą demokracji, praw i wolności, handlu i wymiany myśli i idei.

Główne siły polityczne w Polsce traktują więc samorząd INSTRUMENTALNIE, jako łup polityczny, „zasób”, którego pozyskanie ma służyć uzyskaniu przewagi nad przeciwnikiem politycznym w terenie. „Pozyskanie” samorządów przez populistyczną prawicę oznacza ich likwidację – podporządkowanie władzy centralnej. Demo-liberałom wystarcza, by w terenie rządzili „nasi”, czyli antyPiS. Mało tam kogo obchodzi co faktycznie dzieje się we wspólnotach samorządowych. Odnosi się to też do części ekspertów, traktujących samorząd w swoich analizach jak połączenie instytucji z firmą.

Zasiedzenie, czyli „włodarze” wielokadencyjni

Najbardziej dobitnie interesy własne środowiska „włodarzy” samorządowych wyraża postulat wycofania obowiązującego zakazu zajmowania stanowiska wójta/ burmistrza/ prezydenta dłużej niż przez dwie kadencje. W przywołanych na początku materiałach brzmi on tak:
Zmiany w samorządowym prawie wyborczym: zniesienie niekonstytucyjnego ograniczenia w sprawowaniu przez jedną osobę funkcji organu wykonawczego gminy przez maksymalnie dwie kadencje.
A w wersji bardziej rozwiniętej:
Recepta na NEGATYWNE ZMIANY W PRZEPISACH – Zalecenia:
Wykreślenie ograniczenia liczby kadencji wójta/burmistrza/prezydenta miasta.
1. To rozwiązanie jest w istocie podwójnym ograniczeniem konstytucyjnych praw obywatelskich:
czynnego prawa do wybierania swoich władz lokalnych wedle własnego uznania;
biernego prawa wyborczego do kandydowania do władz publicznych.
2. O tym, czy dana osoba ma dalej pełnić funkcję publiczną, powinni decydować mieszkańcy, a nie sztywny mechanizm, wprowadzony przez rządzącą partię.

Dwie kadencje to 10 lat, jak dla prezydenta kraju (w USA to o dwa lata mniej). Sporo czasu. Skrótowe uzasadnienie (powyżej) zniesienia ograniczenia powołuje się na Konstytucję, z czym trudno dziś się mierzyć z powodu galopującej inflacji tego rodzaju uzasadnień. Dla społeczeństwa obywatelskiego liczą się argumenty rzeczowe – rachunek korzyści i strat jakie przysporzyć może samorządowi/ samorządności rozwiązanie obecne lub jego zmiana. Co dla obywatelskich społeczności kreujących samorząd jest lepsze? I dlaczego? Powyżej jest odwołanie się do prawa mieszkańców swobodnego wyboru. Czy on faktycznie jest bardziej swobodny przy braku ograniczenia liczby kadencji? Czy i ew. jaką cenę płacimy za brak takiego ograniczenia?

Podstawową konsekwencją braku ograniczenia liczby kadencji na stanowisku wójta/ burmistrza/ prezydenta miasta jest zasiedzenie się, czyli trwanie raz wybranego włodarza na stolcu jak najdłużej. Dotychczasowym rekordzistą jest Leon Fortak, były wójt Czarocina w Łódzkiem, przedtem naczelnik gminy. Był tam „włodarzem” przez 40 lat (1974-2014). Odszedł przez rezygnację, a nie przegrane wybory! To przypadek skrajny, ale trzy a raczej więcej kolejnych kadencji jest udziałem zdecydowanej większości „włodarzy”. To oznacza 12-25 lat u władzy, nieprzerwanie na tym samym stanowisku!

Czy tak długie trwanie włodarza na stolcu jest korzystne dla lokalnej społeczności i jej małej ojczyzny? A’priori wiadomo, że nie może, więc w racjonalnie zarządzanych instytucjach i firmach raczej się nie zdarza i co jakiś czas wymienia się szefa na nowego, niezużytego. Jakie są koszty zasiedzenia stolca wójta/ burmistrza/ prezydenta miasta? I dlaczego jeśli te koszty są ewidentne, trwają oni i trwają u władzy? Prostomyślną odpowiedzią zwolenników braku ograniczeń w tym względzie jest pogląd, że to nieustająca wola mieszkańców-wyborców utrzymuje „włodarzy” na stanowiskach przez 3-5-7 kadencji. Czy to może być prawda przy powszechności zjawiska wielokadencyjności?

rozwijanie przejscia dla pieszych



Betonoza <======> kacykoza

Trwanie silnej jednoosobowej władzy publicznej przez ponad wiele lat to patologia w demokracji. Pojęcie „betonozy”[5] odnoszące się do „zazieleniania” miasta można zastosować także tu. Betonoza instytucjonalna to utrwalanie/ zamrażanie lokalnych relacji i układów personalno-polityczno-społecznych (i innych) pod dyktando osoby akumulującej największą część władzy. Prowadzi to do blokowania zmian, odrzucania alternatywnych rozwiązań, zatrzymania odnawiania się lokalnych elit[6], prowadzi do stagnacji i dominacji, władzy partykularnych interesów. „Dwory” wielokadencyjnych włodarzy to pożywka dla prywaty, nepotyzmu, arogancji i alienacji władzy, korupcji i relacji paternalistycznych, wręcz autokratycznych[7].

Kacykoza bierze się z wielokadencyjnego zabetonowania lokalnych scen politycznych, dotykającego samorządowe wspólnoty obywatelskie, skazane na status quo z małymi szansami na zmianę. Lokalne społeczności przez ponad 30 lat samorządu w Polsce nie zostały wdrożone do współzarządzania i współdecydowania o sprawach wspólnych. Przeciwnie – podejmowane przez różne grupy i środowiska inicjatywy idące w tym kierunku były marginalizowane i blokowane. Po wyborach miejskich następuje faza TKM[8] w wykonaniu nowej/ starej (najczęściej) władzy, a reszta do kąta. Zmiana co dwie kadencje lokalnego lidera wraz z przybocznymi stwarza szansę ożywienia i pobudzenia do aktywności całej lokalnej społeczności – zanim znów zwiąże klej betonozy.

Kacykoza, choć powszechna nie jest wszędzie taka sama. W różnych miastach i obszarach życia samorządów, pod włodarzami o różnych charakterach, kompetencjach, zamiłowaniach i uwikłaniach ujawnia się trochę inaczej. Są miasta bardziej i mniej partycypacyjne, dziedziny lub sprawy, które włodarz dzierży „twardą ręką” bardziej niż inne itd. Nasilenie kacykozy wiąże się z obszarami konfliktów miejskich: mieszkańcy versus władza. Np. konflikty o zamykanie szkół i przedszkoli, spory o deweloperską ofensywę i zabudowę terenów zieleni, samochodozę i kasowanie komunikacji publicznej, wielkie prestiżowe inwestycje i imprezy, szarogęszenie się kościoła albo armii, itd. itp. (: mieszkania, ceny biletów na tramwaj, lokalizacje inwestycji, podział budżetu, piłka kopana i żużel…).

Skąd o tym wiadomo? Wiadomo niby mało, bo poza skrajnymi ekscesami kacykoza słabo się przebija do mainstreamu. Jest powszechna, ale lokalna i rozproszona w tysiącach gmin i setkach miast więc mało podnieca stołeczno-metropolitalnych żurnalistów, choć w lokalnych mediach o niej pełno. Jest też dwuznaczna politycznie, bo „nasi” (w większości anty-PiSowscy) włodarze wcale nie są wolni od praktykowania kacykozy „u siebie”, ale jak ich krytykować, kiedy wróg u bram? Problem ten jest słabo obecny w ekspertyzach nt. samorządów, a „po imieniu” – czyli uznanie występowania tendencji antydemokratycznych i antysamorządowych – chyba wcale. Jednak świadomość takich tendencji rośnie, choć niewypowiedziana oficjalnie i głośno. Jako ruchy miejskie[9] mówimy o tym od lat, po nazwiskach[10], bo mamy szczegółową wiedzę o konfliktach w wielu miastach, powodowanych przez „demokratycznych” włodarzy. Do mainstreamu także zaczyna docierać przekaz, co naprawdę dzieje się w samorządach – wielka tu ostatnio zasługa książki i audycji w TokFM Andrzeja Andrysiaka pt.: „Lokalsi. Nieoficjalna historia pewnego samorządu” i „Mała władza”. Plus publicystyka innych.

górki czechowksie


Przeciw betonowaniu kacykozy

Jak to jednak jest, że lokalna społeczność wybiera sobie raz za razem przez kilkanaście (albo więcej) lat włodarza, który często rządzi się jak udzielny książę? Niektórzy, także eksperci (zdanie samych zainteresowanych jest oczywiste), głoszą, że po prostu dlatego iż ludowi takie rządy odpowiadają! Nie wolno więc odgórnie ograniczać czasu ich trwania do dwóch kadencji! Lud wie, co sam sobie robi i może sobie wybrać kogo chce, takie jego prawo! Czy to jest oczywiste?

Okazuje się, że w obecnych warunkach prawno-instytucjonalnych i psycho-społecznych[11] najlepszym, niemal gwarantowanym sposobem na wygrywanie wyborów lokalnych jest wygranie ich poprzednio! Czyli jednorazowe zdobycie miejsca na szczycie władzy otwiera drogę do zwycięstwa w wyborach następnych. I dalej – otwiera drogę do trwania na stolcu władzy przez kolejne kadencje – oczywiście jak zawsze są wyjątki od reguły. To rozpoznanie, podważające pogląd o nieuwarunkowanym, „wolnym” wyborze włodarza przez mieszkańców ma potwierdzenie w wynikach kolejnych elekcji[12] oraz badaniach naukowych. Reelekcja jest zdecydowanie najczęstszym wynikiem wyborów.

Obrazowo jej mechanizm w „Gazecie Wyborczej” przedstawił prof. Jarosław Flis, politolog:
„Porównał wybory samorządowe do biegu na 300 i 500 metrów: – Na czele w pierwszym dystansie biegnie urzędujący prezydent, a na drugim cała reszta. Jeśli prezydent, który ponownie kandyduje w wyborach, nie popełnił rażących błędów (…), ma największe szanse na wygraną.”

Bardziej szczegółowe omówienie powszechności reelekcji przynosi przywołane już opracowanie Marka Mazurkiewicza dla Forum Rozwoju Demokracji Lokalnej pt. „Przewaga imkubenta[13]. Charakterystyka zjawiska i jego wpływ na jakość demokracji lokalnej”. Stwierdza on między innymi:
„…niezależnie od rodzaju wyborów (poziom głów państw, parlamentarny i samorządowy), osoba ubiegająca się o reelekcję ma zdecydowanie większe szanse na wygraną niż jej oponenci. (…) W dojrzałych demokracjach (…) zjawisko reelekcji jest powszechne na wszystkich poziomach administracyjnych. W przypadku USA i Kanady, w wyborach samorządowych, na przestrzeni ostatnich minionych dwóch dziesięcioleci, wskaźnik reelekcji wynosił ok. 90%.”
A w Polsce:
W 2018 r., 68% wszystkich inkumbentów – włodarzy piastujących urząd wójta, burmistrza lub prezydenta – doświadczyło reelekcji (…). W dużych miastach natomiast (…) aż 3/4 [75%] prezydentów sprawuje swój urząd w obecnie trwającej kadencji co najmniej drugi raz.

Polska okazuje się przodować w Europie, jeśli chodzi o powszechność reelekcji w wyborach lokalnych:
W kolejnej kadencji (2014-2018) Polska stała się liderem europejskim, jeśli chodzi o odsetek przypadków reelekcji włodarzy gmin. Trend ten utrzymał się po kolejnych wyborach, które miały miejsce w 2018 r. (źródło jak wyżej). 

Skrótowy research obejmujący miasta wojewódzkie w Polsce plus kolejne dwa największe (Gdynię, Częstochowę), tj. 20 największych miast, przynosi takie wyniki: w latach 2002-2018 odbyło się pięć elekcji powszechnych włodarzy miast i gmin – w 20 miastach odbyło się ponad sto akcji wyborczych (w uproszczeniu, bo były sytuacje nadzwyczajne). W ich wyniku pełniący urząd włodarz (każdy dłużej niż 3 kadencje) tylko w 3 przypadkach przegrał z konkurencją: w 2014 r. w Poznaniu i w Gorzowie (m.in. dzięki ruchom miejskim) i w Kielcach (2018). Ponadto mieszkańcy w referendum odwołali prezydentów Łodzi (2010) i Częstochowy (2019). Inne odejścia prezydentów odbywały się bez udziału mieszkańców. Były to: własne rezygnacje (np. w Warszawie, Wrocławiu, Rzeszowie, Opolu), tragiczny zamach (Gdańsk 2019) i sprawa karna (Olsztyn 2008).

*   *   *

Konkludując: naturalna przewaga w kampanii wyborczej wielokadencyjnego włodarza nad konkurencją (rozpoznawalność i medialność, wsparcie partii politycznej i lokalnych możnych, uwikłanie w korzystne formalne i nieformalne układy itd…) radykalnie zmniejsza szanse konkurencji na równorzędną walkę wyborczą. To oznacza, że uwarunkowania realne sytuacji elekcji mocno ograniczają wybór mieszkańców – wybory w takiej sytuacji nie są równe i sprawiedliwe, stąd najczęstsza jest reelekcja.
Na dłuższą metę, jak to wyżej przedkładałem, nie służy to optymalnemu rozwojowi lokalnemu, bo betonuje możliwości zmian, rozwiązania alternatywne, zamrażając status quo i blokując/ marnując społeczną energię środowisk aktywnych. Dlatego ograniczenie do dwóch liczby kadencji na stanowisku wójta/ burmistrza/ prezydenta jest koniecznym krokiem dla opanowania kacykozy w samorządach, ograniczenia paternalistycznych stosunków, odbetonowania lokalnych układów i otwarcia Polski lokalnej na nowe możliwości. Potrzebne są też inne zmiany dalej idące, zwiększające istotnie podmiotowość mieszkańców – patrz postulaty Kongresu Ruchów Miejskich Samorządność 2.0.


nie ma narchii parkingowej

 

[1] Stąd ironiczno-szyderczy termin „kacykoza”, po raz pierwszy użyty na I Kongresie Ruchów Miejskich w Poznaniu w czerwcu 2011 r. jako określenie typowego standardu stosunków władza-mieszkańcy na szczeblu lokalnym. Jak łatwo się domyślić pochodzi od słowa „kacyk”… (za Wikipedią: W języku polskim mianem kacyka określa się także potocznie urzędnika prowincjonalnego, sprawującego władzę w sposób samowolny i arbitralny).

[2] Są to: Unia Metropolii Polskich im. Pawła Adamowicza, Związek Miast Polskich, Związek Powiatów Polskich, Związek Województw Rzeczypospolitej Polskiej, Związek Gmin Wiejskich Rzeczypospolitej Polskiej, Ogólnopolski Związek Pracodawców Szpitali Powiatowych, Ogólnopolska Federacja Organizacji Pozarządowych, Instytut Badań Oświatowych.

[3] Stąd często stosuję zapis w cudzysłowie – „samorządowcy”, bo wszyscy mieszkańcy nimi jesteśmy, a nie tylko zarządcy miast i gmin.

[4] Problem relacji władzy lokalnej (samorządowej) z władzą centralną (państwową) sam w sobie jest duży i skomplikowany. Zasada pomocniczości wyznacza kierunek rozwiązań ale nie daje narzędzi rozstrzygania wielu kwestii wątpliwych. Wydaje mi się, że nigdzie na świecie nie wymyślono wzorca czy schematu uniwersalnego rozwiązywania dylematów z tego zakresu. A komplikacje widać tym wyraźniej im bardziej konkretne kwestie trzeba rozwiązywać. Przykłady: parki narodowe i ochrona wód oraz całego środowiska; lokalna autonomia w edukacji, kulturze, sprawach społecznych; światopoglądowy wymiar autonomii samorządowej; obywatelstwo miejskie; podatki i daniny lokalne itd.

[5] Czytaj Jan Mencwel „Betonoza. Jak się niszczy polskie miasta”, Wydawnictwo Krytyki Politycznej, Warszawa 2020

[6] Jednym z przejawów tego zjawiska jest systematyczne od lat zmniejszanie się liczby chętnych do kandydowania w wyborach lokalnych – za przywołaną publikacją Marka Mazurkiewicza.

[7] „...są „klasyczne” zagrożenia, które wiążą się z długotrwałym sprawowaniem funkcji publicznych przez jedną osobę czy ugrupowanie. Zagrożenia te mogą prowadzić do oligarchizacji czy kartelizacji scen, a w dalszej konsekwencji systemów politycznych i osłabiania pluralizmu politycznego oraz innych mechanizmów kontroli prawnej i społecznej, które można określać tzw. „bezpiecznikami” demokracji. W publicystycznej frazeologii zjawisko przewagi inkumbenta kojarzyć się może z efektem „betonowania” układów politycznych.” – Marek Mazurkiewicz, opracowanie dla Forum Rozwoju Demokracji Lokalnej pt. „Przewaga imkubenta. Charakterystyka zjawiska i jego wpływ na jakość demokracji lokalnej”.

[8] Teraz Kurwa MY! – zawołanie oddające istotne klimaty polskiej polityki.

[9] Przy okazji warto zauważyć, że to rozpowszechniona w miastach kacykoza jest matką ruchów miejskich, "winną" ich oddolnego i spontanicznego poczęcia, w reakcji na co bardziej ekstremalne ekscesy kacykozy.

[10] To osoby znane z TV, sławni prezydenci dużych miast – choć w mniejszych jest znacznie gorzej, tylko ciszej… Ograniczę się do jednego przykładu, ale symbolicznego: Zygmunt Frankiewicz, drugą kadencję senator RP, a przez 26 lat prezydent Gliwic, który zlikwidował tramwaje (do dzisiaj tego broni), za co w referendum miał być odwołany. Od 8 lat na czele Związku Miast Polskich, co nieco wyjaśnia zdystansowaną postawę tej organizacji wobec demokracji lokalnej... Autor publicznej opinii, iż tacy jak on są po to, by strzec milczącej większości przed nami, aktywistami… Tylko skąd wiadomo, czego chce ta większość, skoro ona milczy? Wiele wskazuje, że sami panowie (głównie) ustalacie to między sobą. 

[11] Mam tu na myśli bardzo szeroki zakres utrwalonych społecznych postaw wobec sfery publicznej, polityki itd., m.in. zaufania, aktywności obywatelskiej, poglądów politycznych itd.

[12] Ruchom miejskim, które brały udział w kolejnych wyborach od 2010 r. w różnych miastach mechanizmy rządzące elekcją lokalną są znane z autopsji.

[13] Imkubent (z angielskiego) – osoba sprawująca urząd.

Adres korespondencyjny:
Związek Stowarzyszeń KONGRES RUCHÓW MIEJSKICH
80-236 Gdańsk, Aleja Grunwaldzka 5 
E-mail: Ten adres pocztowy jest chroniony przed spamowaniem. Aby go zobaczyć, konieczne jest włączenie w przeglądarce obsługi JavaScript.
Konto bankowe: 76 1600 1462 1887 8924 3000 0001
NIP: 779 246 16 30